Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Ciężkie są losy debiutanckiego albumu Kitty, właściwie to nawet nie wiem jak sytuacja wygląda obecnie, zgubiłem się gdzieś w tym momencie. Szczerze to niespecjalnie śledzę poczynania tej niesfornej pannicy, a to błąd, o czym wyraźnie chce mi zakomunikować nowym singlem, rzekomo promującym długo oczekiwaną płytę. Na intensywnym, tętniącym życiem, ale dystyngowanym bicie brzmiącym niemal jak Scritti Politti (mniej odważna wersja – Jensen Sportag) nasza księżniczka rozkosznie snuje swoją romantyczną wizję inspirowaną Mass Effectem i bezustannie naciera na słuchacza zalewem hooków najwyższej klasy. Nie rapuje? No nie rapuje, ale w niczym to nie przeszkadza, kiedy jej propozycja jest ciągle tak atrakcyjna. Z każdym kolejnym ripitem "Asari Love Song" brzmi jeszcze lepiej, a ja coraz bardziej nie mogę się doczekać całości, którą będzie nam dane usłyszeć, mam nadzieję, już wkrótce. –A.Barszczak
Wcześniejsze single Dua Lipy z "Be The One" na czele, zrobiły na mnie zdecydowanie większe wrażenie. Mimo że nie zwiastowały jakiegoś wielkiego przetasowania w świecie mainstreamowego popu, ale na pewno wzbudziły apetyt na naprawdę nośny debiut płytowy. "Blow Your Mind (Mwah)" rozczarowuje sinusoidalnym poziomem intensywności. Rozpoczynamy od intra snutego do naprawdę soczystego EDM-owego refrenu – największego atutu piosenki, ale niestety z jego końcem zataczamy koło i okazuje się, że tamten wstęp był jak każda kolejna zwrotka, przez co łatwo stracić uwagę. Rozpędziliśmy się do odpowiedniej prędkości, czujemy wiatr we włosach, ale nagle dajemy po hamulcach, bo przed nami światła zmieniły kolor na czerwony. I tak co skrzyżowanie. Jeżeli Brytyjka w przyszłych numerach będzie obdarzać mnie takimi pocałunkami, których czułość nieznacznie przewyższa witanie się z ciocią na imieninach, wolę pozostać we friendzone. –A.Kasprzycki
Chyba nie tylko ja ucieszyłem się z faktu, że Syd postanowiła podziałać na swój własny rachunek bez udziału The Internet. I już jest pierwszy dowód w sprawie pokazujący, że decyzja była jak najbardziej słuszna. Ale na placu boju nie została tak całkiem sama, ponieważ pomaga jej będący wciąż w wyśmienitej formie Dornik, który tym razem nie udzielił się wokalnie, ale wyczarował niebiańską pętelkę perłowego r&b służącą za podkład. Niby nic wielkiego, bo "Amazing" nie jest wysokobudżetową produkcją na miarę największych graczy w mainstreamie, ale przeplatające się sznureczki w ten delikatnej siateczce otulają soulfulowy wokal Sydney Bennett w bezapelacyjnie zmysłowy sposób. Nie muszę nadmieniać, że gorąco wyczekuję na wieści o długograju, prawda? −T.Skowyra
Nowy singiel Bruno Marsa to żaden tombak kupiony na targowym stoisku, a prawdziwe 24-karatowe złoto legitymowane certyfikatem “przydatności parkietowej”. Choć tym razem przy produkcji nie brał udziału Mark Ronson, utwór koresponduje z tym, co dwa lata temu prezentowano na “Uptown Funk”, chociaż mniej tu oczywistych odniesień do nazwisk Rodgers, Clinton, czy White. Teraz zdecydowanie mocniej postawiono na odkurzony klawiszowy synth-pop, który równie dobrze mógł wyjść spod palców Alana Palomo. Gdyby Mars z każdym członkiem swojego gangu mieli reprezentować literę alfabetu, nie otrzymalibyśmy zbyt dużego pola do popisu przy układaniu wyrazów, bo każdy z nich to Alfa, a “24K Magic” sprawia, że nawet grając w makao na Kurniku czuję się jak poważny zawodnik w kasynie hotelu Bellagio. Oby tylko nadchodzący longplay utrzymał ten poziom. –A.Kasprzycki
Czy "Fade Away" to ostateczny krach systemu PC Music? Być może, ale jedno jest pewne: w imponującym zbiorze rozedrganych singli naszej ulubionej sztucznej inteligencji jest to pozycja najsłabsza. Formalnie ciekawy krok w stronę najntisowego vocal-trance’u, w praktyce wypada jednak dość anemicznie, dość bezbarwnie, choć też nie można mówić o jakiejś katastrofie, bo przecież bicik przyjemnie lekki, a outro może być zapowiedzią czegoś porządniejszego na zbliżających się wydawnictwach Diamond (EP + longplay). I ja się mimo wszystko na te wydawnictwa cieszę: PC Music ewidentnie spuściło z tonu, nasza ekscytacja zjawiskiem nieco wyparowała, ale choćby z samej sympatii do Hanny nie mogę zrobić nic innego, niż krzyknąć: Hannah, wreszcie! –W.Chełmecki
Zarówno Lewis Jankel, jak i Kate Stewart (której Shift zresztą pomógł przy tym hicie) zostali już przez nas odpowiednio docenieni, ale jak widać ciągle robią wszystko, aby sypać na nich całe garście propsów. Highlight z EP-ki NIT3 TALES, Pt. 1 (oczywiście warto sprawdzić) to UK house'owa petarda z 2 stepowymi inklinacjami w zwrotkach, która sprowadzi ogień na dancefloor. Czyli jeśli szukacie czegoś, co sprawi, że impreza wreszcie się rozkręci albo spowoduje, że pustki na parkiecie zapełni tańczący tłum, to nie zastanawiajcie się długo, bo na ten duet na razie można stawiać w ciemno. −T.Skowyra
Kilka słów o nowym-starym (w dzisiejszych czasach tygodniowy numer jest już stary) singlu norweskich producentów, bo trochę się nam prześlizgnął, a zasługuje na odrobinę uwagi. Co prawda darzę Röyksopp sporym sentymentem, ale dokładnie wiem, że ich dorobek jest bardzo nierówny. Na szczęście "Never Ever" z wokalnym wsparciem Susanne Sundfør należy do puli udanych rzeczy popełnionych przez duet: cyber-dance'owy track kojarzący się ze stylistyką Junior, z przebojowym chorusem prowadzonym przez waleczny głos Susanne i wysoko zestrojonymi synthami można spokojnie rozpatrywać w kategorii najlepszych hitów, które wyszły spod rąk panów Berge i Brundtland. Jeśli utrzymają poziom na nowym wydawnictwie (zbiorze piosenek?), to będziemy mieli czym zapełniać imprezowe playlisty. −T.Skowyra
Weeknd chyba na dobre skończył z trip-hopowym, neurotycznym r&b z przyszłości i przerzucił się na "Billboard Hot 100" (vide tańce w wideoklipie do piosenki). Mixtape'y z początku obecnej dekady pod względem muzycznym gry może nie zmieniały, ale słysząc dzisiejsze liche bębny Daft Punk, oklepane french-synthowe linie (mostek, lol) i megalomańskie majaki z absolutnie żadnym delivery, to aż człowiekowi tęskno na myśl o ciekawie polepionych podkładach duetu Doc McKinney/Illangelo wspieranych ociekającym seksem śpiewo-szeptem. Tak po prawdzie, to nawet ta wycieczka w stronę electropopu Abelowi nie do końca wyszła, bo w kategorii "hook roku" "I'm a motherfuckin' starboy" plasuje się na pozycji podobnej do hitu Chainsmokers. Trudno zostać królem mainstream popu, kiedy nie było się nigdy nawet księciem r&b na przedmieściach. –W.Tyczka
![]()
−T.Skowyra
Eeeej, naprawdę lubię tych zdolnych wariatów. Jakiś czas temu chwaliłem ich pierwsze single i dopatrywałem się wpływów Steely Dan. Teraz, gdy pojawił się "Who's Got You Singing Again", mogę tylko powtórzyć swoją opinię: PREP muszą kochać płyty Fagena i Beckera, co słychać w kompozycyjnej warstwie piosenki (wiadomo, harmoniczna elegancja, a już to charakterystyczne "zaznaczenie terenu" na 1:43 nie pozostawia złudzeń). Poza tym ogarnijcie, jak bardzo to jest ICH kawałek – imponują mi tym, że nie mając nawet płyty potrafili wykreować swój własny, rozpoznawalny, wyluzowany styl (PREParowany sophisti-funk?). Plus potrafią pisać tak zajmujące refreny, że wsłuchuję się jak zaczarowany. No i te fletowe igraszki jak z rajskiego ogrodu, w którym karty rozdają Cardigans... Eh, dajcie mi ich longplaya (bo z 4-utworowej EP-ki Futures, która ukaże się w październiku, znam już trzy wałki :| ), bo zapowiada się wyśmienite granie i oficjalne, zaszczytne miejsce wśród naszych ulubieńców w rodzaju Jensenów, KNOWER czy Inc. Serio serio. –T.Skowyra