
-
L - Krótka Piłka - Piosenki
-
Iza Lach "Sąd Ostateczny"
(23 czerwca 2015)Obszerne archiwum tekstów opisujących twórczość Izy Lach stanowi chyba wystarczający dowód, że poczynania łódzkiej gwiazdki śledzimy od samego początku. Jako że format KP nie jest szczególnie zobowiązujący, z właściwym dla siebie lenistwem teraz do tych tekstów nie wrócę, jednak mogę się założyć, że przynajmniej co drugi zawierał sformułowania w rodzaju: "nadzieja popu", "zapowiedz czegoś wielkiego" itd. Problem w tym, że od singla "Futro", który ciągle jest najznakomitszym osiągnięciem Izy, nic takiego nie nastąpiło, a minęły już przecież cztery lata. "Sąd Ostateczny" to kolejny dobry utwór (ona chyba nie potrafi napisać złego wałka), który pokazuje, że Iza w dalszym ciągu poszukuje rozwinięcia swojego songwriterskiego stylu − mamy tutaj wyraźne nawiązania do Kate Bush, nawet jakieś wycieczki w kierunku muzyki góralskiej w chorusie, ale nieszczególnie chce mi się repetować ten wałek. Nie pomaga też produkcja, tak charakterystyczna dla Lach, że aż zachowawcza (dosyć ograne patenty, może poza tym fragmentem na wysokości 3:00), a w konsekwencji po prostu nudna (pod względem produkcji "Sąd Ostateczny" spokojnie mógłby znaleźć się na Krzyku). Czekam na to, co będzie dalej, choć już bez tej dozy ekscytacji. −M.Lewandowski
-
Iza Lach / Pepe. "Sukienka"
(22 grudnia 2016)Szanuję i popieram takie inicjatywy, jak kompilacja Heartbreaks & Promises Vol. 3, bo w tym kraju wciąż panuje sroga bieda jeśli chodzi o nowoczesne r&b. Jednak po wysłuchaniu całości czuję się rozczarowany poziomem tracków jadących na oklepanych schematach (oczywiście są tu też utwory całkiem porządne − np. Klaves wreszcie zrobił coś dobrego z Justyną z Dumplings!). Jednak rozczarowania zupełnie nie przynosi piosenka Izy Lach, która połączyła siły z producentem Pepe. − zdaje się, że duet zagapił się na Four Teta czy zapracowanego Chaza i uszczknął odrobinę lessinsowej trajektorii do swojego smutnego dance'u. W każdym razie wyszło świeżo, z klasą i polotem. No i mamy kolejny kawałek do nieistniejącej kompilacji The Best Of Iza Lach. Swoją drogą: pamiętacie jakieś zdjęcie, na którym Iza jest w sukience? −T.Skowyra
-
Steve Lacy "Dark Red"
(22 lutego 2017)Po Syd i Martiansie przyszła kolej na Steve'a Lacy'ego. Jak wiadomo, w Internet jest on odpowiedzialny głównie za "obsługę gitary", nie ma się więc co dziwić, że w najnowszym singlu zapowiadającym Steve Lacy's Demo na pierwszy plan wybija się właśnie ten instrument. "Dark Red" to dosyć surowa kompozycja, przy okazji jawi się też jako indie-rockowa interpretacja r'n'b. Miłym zaskoczeniem po nieco statycznych zwrotkach i refrenie jest krótki, ale zapadający w pamięć bridge (2:03), który wprowadza odrobinę więcej ruchu do rockistowskiego szkieletu. Przyznam, że na początku byłem trochę zbity z tropu gitarowym charakterem "Dark Red", ale po kilku odsłuchach uległem tej mantrze po linii odchudzonego D'Angelo i kciuk powędrował minimalnie w górę. –J.Bugdol
-
Lady Gaga "Perfect Illusion"
(9 września 2016)Gdy wyskoczył news, że przy nowym singlu Lady Gagi będzie majstrował samotny lider Tame Impala, nawet my liczyliśmy po cichu, że z takiej wariackiej współpracy (bo przecież przy singlu działali nie tylko Parker, ale również Mark Ronson czy BloodPop) może powstać coś dobrego. Tymczasem zamiast nafaszerowanego hookami, zwiewnego killera w duchu Currents, Gaga marnuje swoje szanse jak Milik w reprezentacji − wyszedł z tego ociężały, STADIONOWY "elektroniczny rock" z posmakiem ejtisowej taniości. Choć obecność Parkera faktycznie słychać (marsz bębnów i TOŻSAMOŚĆ klawiszy w chorusie), to jego wkład trzeba traktować na zasadzie elementu tworzącego zamieszanie wokół Germanotty, bo mimo wszystko absolutnie nie o taki singiel walczyliśmy − ten kawałek prędzej nagraliby KAZABIAN, a nie Tame Impala. "Perfect Illusion"? No taaaak... −T.Skowyra
-
Lanberry "Zagadka"
(7 kwietnia 2017)O ile "Piątek" urzekał zwyczajnym, bezpretensjonalnym dążeniem do wykrojenia jak najbardziej wyrazistego hooka, to "Zagadka" wydaje się być lekko cyniczną, leniwą odpowiedzią na potrzeby publiki zachłyśniętej chartsami, skumulowaną kopią dominujących trendów. Modny podkład z gitary ("Still Got Time", "Reality" – wystarczą dwa przykłady z listy Bilboardu), przetworzony wokal, czyli klasyk co najmniej od czasów "Lean On" i lekko dancehallowa podstawa dominują w tej konstrukcji. Lanberry czasem wznosi się ponad te klisze, ale ostatecznie nie przedstawia tak wyrazistych melodii, jakbym sobie życzył. Refren trochę rekompensuje niedociągnięcia, ale wobec tej wokalistki poprzeczka została zawieszona całkiem wysoko i "Zagadka" pozostawia pewien niedosyt. –J.Bugdol
-
Land Of Talk "Inner Lover"
(8 marca 2017)Mija 7 lat od ostatniej płyty, 2 rok od reaktywacji zespołu, ale dopiero teraz dostajemy zapowiedź Life After Youth, które ma ukazać się w maju. Na "Inner Lover", Land Of Talk prezentuje nieco inne oblicze. Niewiele zostało z gitarowej neurotyczności, wokal Elisabeth Powell też jakby złagodniał. Na synthowym, repetycyjnym podkładzie niewiele się dzieje, wiodące arpeggio jest urocze w swojej melancholii, ale jednak zbyt bezbarwne i nużące, bo nie wiem jak Wy, ale ja od Land Of Talk wcale nie oczekuję słabych indie kopii krautowych medytacji. Nie ma tutaj zbyt wielu elementów, które mogłoby mnie zatrzymać. Doskonale pamiętam jak wyrazisty był to zespół i nie potrafię zastosować wobec niego taryfy ulgowej. Cóż, pozostało wierzyć, że zapowiadany album będzie prezentował nieco wyższy poziom. –J.Bugdol
-
Jessy Lanza "VV Violence"
(29 marca 2016)Widzę, że Jessy Lanza swoimi nowymi utworami planuje pokazać nam swoje inne muzyczne oblicze. Szkoda, że nie udało nam się opisać wcześniej "It Means I Love You", gdyż ta zgrabna mozaika eksperymentalnego popu, wpływów PC Music oraz inspiracji footworkową estetyką zdecydowanie budzi uznanie, jednak traktuję ją bardziej jako eksplorację muzycznych zajawek Lanzy niż pełnoprawny singiel. Inna sprawa, że chyba ciut bardziej wolę piosenki z Pull My Hair Back, niemniej na drugi album Kanadyjki zatytułowany Oh No (premiera już w maju) wciąż ostrzę sobie zęby. "VV Violence" to już zupełnie inna historia. Nie spodziewałem się aż tak bezczelnie popowego utworu od Lanzy. To już nie jest rzeźbienie w strukturach r&b czy zajawka na Teklife, ale ewidentny flirt ze nagraniami chociażby wczesnej Madonny (na siłę moglibyśmy doszukać się również wpływów electroclashu). Oczywiście popowa kanciastość to jedno, natomiast dbałość o detale produkcyjne i zajawka na podkręcanie bpm to drugie – cały czas Kanadyjka to ma. Jeśli ktoś czekał na Lanzę zwiewną i eteryczną to z pewnością może być nowym utworem autorki Pull My Hair Back zaskoczony, ale ja kupuję w pełni taką artystyczną dezynwolturę. –J.Marczuk
-
Jessy Lanza feat. DJ Spinn & Taso "You Never Show Your Love"
(11 czerwca 2015)Raczej nie mogło się to nie udać. Jessy Lanza w kolejnej w ostatnim czasie kooperacji – tym razem pośród ziomów z Teklife – bardzo daje radę. Spinn i Taso dali się ujarzmić Kanadyjce i powoli, sugerując gdzieniegdzie gangsterski rys, składają wspólnie zaskakująco stonowany track. Wygląda nieco jak wariacja “Gunshotta” T. Stewarta pijąca do Keleli, ale jednak jest wyraźnie powściągliwy i podany po Lanzowemu, w typie “Kathy Lee” czy “Pull My Hair Back”, potwierdzając talent przedstawicieli labelu z Chicago. Może coś więcej od tych trojga? –K.Pytel
-
Le Flex "Where I Wanna Be (Tonight)"
(4 listopada 2015)Wojtek wyszukał gdzieś ten numer, który z miejsca wparował na moją playlistę i raczej nieprędko z niej zejdzie. Barwa wokalu niejakiego Le Flexa przypomina nico Stevie Wondera (zwłaszcza w bridge'u na 2:58) albo Bena Westbeecha, ale już warstwa instrumentalna, to wypolerowany, sączący się jak dobre wino, klawiszowy pop z francusko-tanecznym zacięciem. I choć wiem, że letni sezon już dawno za nami, a właściwie już za moment dopadnie nas nieunikniona, zimowa aura, ale wrzucając na głośniki "Where I Wanna Be (Tonight)", można poczuć się tak, jakby wciąż był lipiec i jedyne, co warto w tym czasie robić, to relaksować się przy tego rodzaju jointach. –T.Skowyra
-
Legendarny Afrojax "Całujmy Krzyż Jezuska"
(23 kwietnia 2015)Spełniło się marzenie tych, którzy na ostatnim pożegnalnym koncercie Afro Kolektywu skandowali "wypierdalaj". Afrojax w swoim zapowiadanym wcześniej przez nas solowym rapowym projekcie jest ohydny, wkurwiony i nie przebiera w słowach. Na prostym, chałupniczym bicie ciśnie opowieści o kolejnych panach z kolejnego Providenta i koniec – dla twardogłowych oldskulów wróciły czasy Pilśniowej. Reszta też siedzi zadowolona i gotowa, by głosować na Afrojaxa na prezydenta, bo tak umiejętnie podana frustracja zmusza do ripitowania. Syndrom sztokholmski? Pewnie tak. –R.Gawroński