SPECJALNE - Rubryka

Ekstrakt #6 (Playboi Carti: Music)
12 maja 2025Zapraszamy na kolejny specjalny odcinek Ekstraktu, w którym przyjrzeliśmy się utwór po utworze najgłośniejszej premierze tego roku, czyli długo wyczekiwanemu albumowi Playboia Cartiego Music. Piszą dla Was Łukasz Łachecki, Borys Dejnarowicz, Tomasz Waśko, Stanisław Kuczok, Natalia Jałmużna, Jacek Marczuk, Patryk Mrozek oraz Tomasz Skowyra.
POP OUT
Music zawiera w sobie i ilustruje wiele najistotniejszych cech współczesnej rewolty: jawną wrogość wobec odziedziczonych form, fascynację prymitywizmem i w ogóle wszystkim, co stanowi zaprzeczenie idei cywilizacji; nacisk na witalność jako przeciwieństwo racjonalizmu; pojmowanie rzeczywistości jako ciągłego przepływu i serii odniesień, a nie jako elementów stałych i absolutów; psychologiczną introspekcję towarzyszącą buntowi przeciwko społecznym konwenansom.
(Tak naprawdę powyższy fragment napisany przez Modrisa Eksteinsa dotyczy akurat premiery Święta wiosny Strawińskiego w paryskim Theatre des Champs-Elysees, ale podobnie jak wiele innych fragmentów głośnej książki tego historyka pasuje jak ulał do kolejnego już albumu Cartiego otwieranego pieszczotami subtelnymi niczym "Only Shallow"; "Pop Out" stanowić ma też wg zwykle kłamliwych przecieków wskazówkę co do industrialnego kształtu już gotowego następcy, którego nigdy oficjalnie nie usłyszymy – vide "Doctor (Cops)"). –Łukasz Łachecki
CRUSH feat. Travis Scott
Scena otwarciaLa Grande Bellezza Sorrentino, scena surfingu w Pacifiction Serry, napisy początkowe Io Sono L'Amore Guadagnino, zdekonstruowane "Under Pressure" w Aftersun Wells, chór w "Crush" Cartiego. –Tomasz Waśko
K POP
Tego blurba wstępnie rozważał maznąć MZ, który jednak ostatecznie nie dał rady, gdyż "przygotowuje się intensywnie do czegoś w robocie, co ma jutro". Byłby to powrót spektakularny na miarę udziału Schreibera w ficzerku ambientowym P4K ("ty jesteś Ryan, a ja Brent" niczym boiskowe "my jesteśmy Włosi… a my k***sy"). Michał "ja się może nie interesuję tak na bieżąco" (P. Pawlak forever), ale ponoć dyskografia Cartyńskiego go zachwyca ("kar-tyński bydlaku pierdolony!"), a narzędziowo i badawczo takie niby emeryckie spojrzenie "na wyjebce" potrafi zaowocować wprost "nazywaniem łopaty łopatą", co więcej mi daje niż obligatoryjnie beztresciowe "siadło". Podobnie jak redaktor Mike "jestem panem od historii" muzyki i tu chyba obaj się zgodzimy, że w "Ketamine" nastąpiła Music-owa kulminacja skojarzeń z Mezzanine.
Podkład spod ręki czterech kolegów ("będę z czterema kolegami – trapem, tripem, trepem i trupem") ewokuje różne outra stamtąd – industrialno-rockowe wyładowania "Angel", kliniczno sterylizowane sprzężenia tytułowego, wreszcie sam temacik naśladuje kultowy riff zakończenia "Group Four". Riff notabene oryginalnie przeplatany jednoosobowym chórem upadłej hierarchii anielskiej głosem najwybitniejszej wokalistki jaka kiedykolwiek stanęła "przed sitkiem". Jordan miał więc trudne zadanie, z którego wybrnął sadząc rozmaite po-mo farmazony ("I found Jesus, Christian Dior") w bezustannej modulacji emisyjnej, prowadząc sam ze sobą rozedrgany dialog donikąd, aż wreszcie dając wybrzmieć "Group Four", zresztą w tej samej tonacji – "w gorę serca wieeeelki Cis". –Borys Dejnarowicz
EVIL J0RDAN
W doklejonym do znanego już od dłuższego czasu "Evil J0rdan" albumowym intro, filmowy, ilustracyjny soundtrack do nieistniejącej, piątej części Matrixa skrupulatnie buduje dramaturgię i niespodziewanie, acz płynnie przechodzi w osłuchany już bengierek. Ten zabieg może posłużyć jako idealny przykład drogi jaką przeszedł Carti na przestrzeni niecałej dekady, jak i odwagi, która cechuje go przy dobieraniu bitów poszerzających gatunkową rozpiętość jego rewolucyjnej dyskografii. Po głośnym wystrzale wjeżdża hook wwiercający się w łeb chyba najmocniej na całym albumie, krótkie serie brzmiące jakby ktoś podstawił megafon pod sygnał alarmu z zepsutego telefonu – Jordan na tym rozstrojonym, nerwowym tle ostrzega "I'm tellin' you, nobody safe", z drugiego planu dobiega donośny tagline "HE'S COMIN'", a ja nie wiem co tu się dzieje, boję się tego numeru. –Stanisław Kuczok
MOJO JOJO
Ślad korzeni brytyjskiego hip hopu w obecnym obliczu trapu bywa bezdyskusyjny. Jeśli "Plutoski" Pana Przyszłość, kilka singli Nath z ostatnich sezonów czy nowe Plejboja traczki typu "HBA", "Philly" albo "Good Credit" są wyraźnie zagubione z końcówki Protection, to tutejszy bit Johnny'ego Juliano jawi się niczym Powrót Do Przyszłości herbu Mezzanine (zielona pietruszka, karramba). Zresztą głos pokolenia, POETA LAUREAT, sumienie narodu i gwiazdor halftime show potwierdza to w szczególnej dla siebie roli ADLIBIARZA ("I need that Back To The Future Carti"). Ale zaraz, czy giętką chromatykę basu układał John Paul Jones? I tak to właśnie jest z tą "monotonią", że prawie każdy track z albumu ma swoją rytmikę, kolor, dramaturgię, vibe i teatr wokalny. Błądźcie dalej. –Borys Dejnarowicz
PHILLY feat. Travis Scott
Travisowe "Makin' hip-hop look like rock" wydaje się absolutnie kluczowym zdaniem tej płyty. Środkowym palcem wymierzonym - być może nawet w niezamierzony i unurzany w marihuanowym dymie ("she off that white, I'm rollin green") sposób – we wszystkich zdegustowanych krytyków w średnim wieku (i to niezależnie od roku urodzenia...); wszystkich tych napuszonych rockistów; wszystkich piszących i mówiących, że "kiedyś to było"; że to przecież nie jest "muzyka", a tym bardziej "MUZYKA"; że to jakieś jęki; że to zbyt jednostajne; że nie ma melodii; że szkoda dzieciaków, bo "za naszych czasów" nikt by tego nie wydał.
Mamy 2025 rok, ale odbiór Music w pewnych kręgach sprawia wrażenie jakbyśmy cofnęli się minimum o kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Nie o taką Polskę walczyliśmy tutaj z ziomkami na Porcys te lata temu, ale nadal podejmujemy tę nierówną walkę mimo czterech dych na karku. Letargiczne i narkotyczne braggadocio "Philly" jadące na podkradzionym od YoungBoy Never Broke Again samplu daje nam do ręki kolejny, mocny argument. "Makin hip-hop look like rock" and "Taking Drugs To Make Music To Take Drugs To", ale to XXI wiek. –Tomasz Waśko
RADAR
Ten pompowany każdym kolejnym "SWAMP!" ego-boościk na bicie jakby ze zbierającego od dekady kurz pendrajwa, poza tym, że zapętleniem dęciaków wywołuje stan pobliski psychozie, korci, by kopnąć śmietnik czy tam zwyzywać komuś starego, strasznie mnie bawi tym wyjącym, słodko-durnym halloweenowym samplem (drugie po "It's Carti world" cameo Wheezy'ego – por. "John") – pompa jak u Chief Keefa i pompa, że beka, lol. To przełamanie zwyczajowego "dajcie mi przeciwnika" type shit, dobór goofy bębenków i flow – raz na androgynicznego drainiarza, raz na podkurwionego indyka, jak dla mnie, skutecznie wyrywają ten numer z pułapki generyczności, o którą śmie się go oskarżać. –Natalia Jałmużna
RATHER LIE feat. The Weeknd
Leniwe popołudnie z bae, to już, można powiedzieć, ucementowany w domowo-DJskim obyczaju gatunek plejlisty. Po autonomicznej podsekcji czterdziestu kawałków The Clientele, w części "sunset trap", w bezpośrednim sąsiedztwie "Wait For U" Future'a, Drake'a z Nothing Was The Same czy "When The Sparks Fly" Vince'a Staplesa słyszałabym właśnie ten flashback Cartiego-słodziaka z "Fell In Luv" w tonie golden hour nadanym przez refren The Weeknda. A czy tu coś AI gada? Nie dbam o to, szczerze, i tak nie dowiemy się nigdy – "I'll rather lie than confuse you, girl"… –Natalia Jałmużna
FINE SHIT
Todd Edwards jak dotąd niespodziewanie góruje nad potencjalnymi wakacyjnymi szlagierami roku pańskiego 2025. Nie, serio. "Lights Off" Piri & Tommy'ego, teraz "Fine Shit", nawet "Miss Dior" ma w głównym samplu podkładu dyskretne echa pociętych wiewiórczych wokali z legendarnego Prima Edizione. W tym chorym letniaczku spotykają się dwie moje aktualnie ulubione mordeczki niezmordowane w popychaniu rapsu do przodu. Cash Cobain przyzwyczaił nas już do takich firmowych PSYCHDELICJI, które paradoksalnie mimo samplerki brzmią niczym Neptunes maczane w Ludwiku. Na tle jego bitu Carti cedzi rymy wprawdzie dość niezręczne w świetle zarzutów ze strony mamy jego dziecka, ale co w takim razie począć z Tarkowskim, który "proszę państwa, podczas kręcenia Zwierciadła, zdradzał żonę". –Borys Dejnarowicz
BACKD00R feat. Kendrick Lamar & Jhené Aiko
Atemporalne widmo krąży po Music, widmo Lil Wayne'a. To obok Future'a (w którego Sir Cartier czasem dosłownie się przepoczwarza wokalnie, ale nie tylko) i Kanye Westa (myślę, że nie zmieni tego nawet słynne "YE STFU"; btw jak on się spłakał o "Crush"...) największa stricte muzyczna inspiracja Playboia Cartiego (tytuł albumu bynajmniej nie jest hołdem dla Madonny). W "Backd00r" spotyka się dwóch panów Carterów: Jordan Terrell występuje w roli MC, a Dwayne Michael zostaje zsamplowany (próbka trochę zapomnianego, ale kapitalnego "Red Rum"). Efektem jest wyciszony, wieczorny joint w oldschoolowym sznycie, będący niejako rewersem "Fine Shit", który wygasł dosłownie przed momentem. W takich okolicznościach rewelacyjnie czuje się Kendrick wraz z koleżanką Jhené, którzy wzbogacają piosenkę dodatkowym oddechem sentymentalizmu. To pokazuje, że Lamara naprawdę nadal można lubić, bo przy GNX jakoś o tym zapominam. –Tomasz Skowyra
TOXIC feat. Skepta
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to instrumental "Backr00ms", ale jeszcze bardziej przycwaniaczony, wręcz uzłowrogowiony tym synthlinem brzmiącym jak ulatjaniący się, trujący gaz – atmosfera gęstnieje z każdym taktem, a letargiczne flow Cartiego snuje się po bicie, nęci, kusi, knuje, przebiera się za Future'a jak jakiś pokemon typu psychicznego. A na to ten Skepta z jeszcze innej bajki, sprzedaje liścia na odmułke, stawiającąc sylaby pewnie, twardo, by nie powiedzieć, że po prostu ryja drze – miło się zaskoczyć, że to jego nadprzytomne flow nie jest znowu takie grime-exclusive. –Natalia Jałmużna
MUNYUN
Dowcipne tik-toki Wandy Nowickiej i Roberta Biedronia nie pozwolą wam zapomnieć o niezwykłym fakcie – ponad połowa nominowanych do młodzieżowego słowa roku 2024 to słowa, które do obiegu wprowadził właśnie Playboi Carti. Ktoś zresztą bardzo trafnie jak Peter Sloterdijk zauważył, że Music to melodie psychospołecznego brainrotu – co jeszcze wyraźniej słychać w tych momentach, kiedy przeplatanka synth-smyków jak ze zgniłego The Verve, balonów z helem i galonów spida nagle okazuje się podkładem do szpetnie ocenzurowanej kaskady wulgaryzmów. Bartek Koziczyński pisał 40 lat temu o wypikaniu bluzgów na koncertówce Linkin Park: "było kurwa nie przeklinać!" – ale na płycie najsłynniejszego rapera świata w 2025 roku to po prostu rodzaj perkusjonaliów. –Łukasz Łachecki
CRANK
Music to niezły samplowy festiwal. "Crank" rozgrywa się na jednym, pięknie odświeżonym i oczyszczonym loopie zapożyczonym od SpaceGhostPurrp. Kartezjusz przemyka po pętli z zaskakującym spokojem, Cardo co chwilę ją przekwasza i odwraca na lewą stronę, a Swamp Izzo potęguje wewnętrzne napięcie ("Alive! ALive! ALIve! ALIVE!"), więc ostatecznie powstaje zupełnie nowa jakość = jeśli rage to wściekłość, to "Crank" można uznać za emblemat nurtu. Swoją drogą mam taką plejkę z paranoicznymi bangerami w stylu "Negative Fire III" Chino Amobiego, "Ghost Rider" Suicide , "Stress" Justice czy "Machine Gun" Portishead. Trzynasty indeks Muzyki świetnie odnajduje się w takim towarzystwie. –Tomasz Skowyra
CHARGE DEM HOES A FEE feat. Future & Travis Scott
W ciągu ostatnich czterech lat styl(e) nawijek Cartiego i bitów, które dopuścił na WLR, zdążyły niewątpliwie spowszednieć; w dużej mierze wynika to z faktu, jak fachowo podążyli jego drogą naśladowcy – Cochise czy Ken Carson. Jednym z momentów, który przypomina jednak o minimalistycznym geniuszu WLR, ale także o tym, dlaczego dekadę temu tak mocno wkręciłem się w albumy Future'a i Young Thuga, jest "Charge Dem Hoes A Fee". Podkład Wheezy'ego – przesterowany, wielowarstwowy, nieustannie mutujący niczym surrealistyczna animacja old-skoolowej już generatywnej AI z 2021 roku – zmusza do wsłuchania się: trudno inaczej wyłapać wątłe sample smyczków i pianina czy niepokojące, niezrozumiałe czanty.
808 i perkusja splatają się w improwizowanym tańcu, a gęste pady przywołują monumentalność Blade Runnera 2049. Najbardziej hipnotyzuje jednak krótki fragment pierwszego featuringu – między 1:14 a 1:35 – gdy instrumental wycofuje się, jakby przygotowując przestrzeń na decydujący atak wokalu Future'a. Paradoksalnie, zamiast podniosłej drugiej zwrotki dostajemy szczątkowy, narkotyczny bełkot – konające postękiwania, które brzmią niczym ostateczna destylacja mumble rapu. W tym właśnie momencie zdaję sobie sprawę, że w muzyce sygnowanej imieniem Cartiego kręci mnie tak repetycja, jak i oszczędność środków wyrazu. –Patryk Mrozek
GOOD CREDIT feat. Kendrick Lamar
"Good Credit" może przyciągnąć uwagę krótkim rytmicznym skeczem o kantowaniu za pomocą karty kredytowej w intro i outro. Jeszcze bardziej może przyciągnąć trzecim już na Music i najbardziej pełmym (bo tutaj dostał całą zwrotkę) wejściem Kendricka, z pamiętnym "Carti, my evil twin!". To jednak przesunięcie uwagi od meritum, czyli stylistycznej trajektorii toczącego się wewnątrz utworu dialogu. Cardo skaczę między wątkami w posępnej atmosferze najntisowego Massive Attack przetworzonej na współczesny trap, a Carti ze swoimi ciętymi i chropowatymi ad-libami tworzy wyrazisty kontrast do tętniącego teatralną ekspresją performance'u Lamara. I to właśnie o ten dialog chodzi. Właśnie o ten. –Tomasz Skowyra
I SEEEEEE YOU BABY BOI
Po eksplozji harmidru w intro, jakby przeciążonego systemu rakiety wypierdalającej go na orbitę – na podbój kolejnych planet, oczywiście – Carti zwiewnym flow opada swobodnie do stratosfery i jak aniołek Drain Gangu wznosi się nad obstawionym rusztowaniem z cykaczy przestworem trance'owego arpeggia, chucha zmrożonymi ad-libami i uprawia rozkoszone, niemal dziecięce gadulstwo, niby chciał chwycić za rękę i w locie pokazać śmiertelnikom, jak mu się żyje na szczycie, w raju świeżego powietrza. Trochę jak Michael Jackson w domu aukcyjnym w Las Vegas, ale bez creep-factor… Zaraźliwie beztroski kawałek. –Natalia Jałmużna
WAKE UP F1LTHY feat. Travis Scott
Carti ze swoimi gardłowymi wersami jest tu jak przygarbiony troską upiór i no, nie jestem travisiarą, ale… Jako miłośniczka Muzyki nie mogłam nie docenić jego spłakanej zwroty, dopełniającej to wstrząsające, bo i wstrząsane erupcjami subbasu w stylu Gasa preludium do rozmowy z rodzaju "it's not you, it's me" – a dość powiedzieć, że równie celnie w rejestry zblazowanej melancholii, pozoranctwa na wyczerpaniu, uderzały numery tak wielkie jak chociażby "Codeine Crazy" czy "Solo" Future'a... –Natalia Jałmużna
JUMPIN feat. Lil Uzi Vert
Poczułem się, jak u Future'a jak za "starych czasów' i przepłynęła przeze mnie paranoja Ye, ale to przecież Carti z Lil Uzi Vertem wyciągają ekstrakt z 90-sekundowego tematu. Można? Można. Czasy nawiązań do dystopii może i minęły, ale dotknęło mnie to bardziej niż powieści Huxleya czy Zamiatina. Ostatnio popularny jest zespół Klawo, zatem KLAWO. –Jacek Marczuk
TRIM feat. Future
Długo nie przyszło mi do głowy żeby zweryfikować prawdziwość wymiany zdań między Playboiem i Obamą, w której eksprezydent, w szczycie politycznych i gospodarczych perypetii zarządzanego niegdyś przez siebie państwa, informuje artystę o tym że Michelle tańczy co rano do "Trim". –Łukasz Łachecki
COCAINE NOSE
Mnie mistyfikacja interesuje, chemia, coś takiego, proszki kurde... Ależ złowrogo wyszła akceleracja sampla Ashanti, prawie jak jakiś King Crimson. Do tego szybujący, wgniatający w ziemię bas i wampir Carti z linijkami w stylu "I don't listen to nobody, fuck 'em, I'm like Kane". Gitary wiadomo, wszystko fajnie, ale wsłuchajcie się uważniej w warstwę rytmiczną: przecież te zygzaki wykręcone z "Only U" brzmią jak wzory z formuły matematycznego funku Autechre. Aż przypomniał mi się fragment Wybuchowego biletu Burroughsa: "Zmiksuj swój głos z nagraniami Beatles, Rolling Stones, Animals. Zmiksuj się z publicystami, premierami, prezydentami. Dlaczego się do tego ograniczać? Dlaczego ograniczać się do czegokolwiek. Niech wszyscy zmiksują się ze wszystkimi. Jedynym sposobem, by zatrzymać ten proces to uczynić go totalnym". So true. –Tomasz Skowyra
WE NEED ALL DA VIBES feat. Young Thug & Ty Dolla $ign
Redaktor Skowyra powybierał dla mnie samą wierchuszkę, bo wcześniejszy blurb dotyczył ficzera z Lil Uzim, a teraz do gry dołącza patokryminalista Thug i Ty Dolla $ign. Szanuję to. Spory wzrusz ten numer, bo w zasadzie to odpowiedź na "Family Business" AD 2025. Dajcie spokój, jak to w ogóle żre, a ci coś o wajbach... –Jacek Marczuk
OLYMPIAN
Przed jednym z moich highlightów albumu – jednym z najbardziej gęstych, przytłaczających bitów w całym zestawie, Jordan na chwilę zwalnia i wrzuca najbardziej radio-friendly, wyluzowany joincik z Thuggerem, może to dlatego Die Lit-owa taśma spadająca na nas w pierwszych taktach "Olympian" jest tak ciężka, a zarazem oczyszczająca. A może to łkający Carter rzucający "Life's crazy, scary", syntezatorowa jaskółka dająca promyk nadziei i cała reszta elementów tej układanki składają się na pomnikową całość, która za każdym razem mnie demoluje. Jak wygram szachową olimpiadę to chcę, żeby mi to grali zamiast hymnu, bardziej wzrusza mnie tu chyba tylko "Fine Shit". –Stanisław Kuczok
OPM BABI
W wielkiej tradycji Milesa ("Opm Babi", "Wake Up F1lthy" czy wcześniej "Beno!" jako odpowiedniki "Mtume" lub "John McLaughlin") współczesny Kartezjusz dedykuje tytuł producentowi odpowiedzialnemu za instrumental roku 2030, streszczający w gęstym loopie syntezę całej historii gatunku i kultury, od zakrzyków protoplasty Herkulesa (tag "Swamp Izzo!"), przez platońskie proporcje Illmatic, podskórny gangsta funk ("on zgina palce w takie coś") i continuum BRÓDNO POŁUDNIE, aż po celowo niechlujną mikstejpowość z przesterowanym basem w funkcji leadu, co daje efekt bliski wyimaginowanemu powrotowi MBV (zgoda panie Tomisław). Ale dopiero mikrofon wieńczy dzieło z tą wielopostaciową mini operą nie mniej imponującą niż "Get 'Em Out By Friday". Facet odgrywa różne role ("I'm like Thug... I'm like WTF..."), jest wieloma wokalistami w sensie barwowym i fabularnym, a podobno to EMOCJE są kluczowe w muzyce (lol, zawsze kwiczę) – no, ich zakres, który gościu przekazał w tym kawałku, przecież to się w głowie nie mieści (2:02-2:15...). Miałem łzy w uszach, halucynowałem jak Chat GPT i obecnie nie wyobrażam sobie więcej w Muzyce, a może i muzyce, bo to chyba kopiec graniczny. Prawdziwe mordki wiedzą – rzadki przypadek trzeciej wojny opiumowej po pierwszej nutce; zostanie z nami na wieki wieków, amen. –Borys Dejnarowicz
TWIN TRIM feat. Lil Uzi Vert
A gdzie podział się Wielki Astmatyk Trapu? Otóż zrobił sobie przerwę po tour de force "Opm Babi" i po raz drugi na LP dopuścił do głosu swojego ziomeczka Uziego, dając mu do dyspozycji cały indeks. Chyba miał prawo? Miał, bo na tym też polega Music: jest potężnym playlistowym uniwersum zrozumiałym dla każdego dzieciaka, ale niekoniecznie dla przemądrzałego pismaka nienadążającego za tiktokową rzeczywistością. W jednym momencie słychać wyrywającą z butów, mechaniczną miazgę Merzbowa ("Pop Out"), chwilę poźniej podróż do Bristolu lat 90. ("K Pop"), jest chory post-pop w trance'owych barwach ("I Seeeeee You Baby Boi"), w bonusach Aphex jak z kuriera ("Different Day"), ale jest też classic trap koleżki od Eternal Atake. Niemal bizantyjska AURA (czyżby Młodzieżowe Słowo Roku 2025?) przenika się z beztroskim hookiem "Bitch, I'm ballin', I can throw it up just like a floater", bez którego Music straciłoby odrobinę na sile. Więc fajnie, że "Twin Trim" jest w programie. –Tomasz Skowyra
LIKE WEEZY
Zdecydowana wygrana, prawda Lil? Niestety teraz niemiła historia: chyba wolę ten numer niż The Carter III, ale zostawmy to. Że niby vaporwave tutaj? Dawaj na ficzer Jamesa Ferraro, to będzie hit! Znakomity numer, który po raz kolejny dowodzi, że krócej czasami znaczy lepiej. Playboi wylał benzynę na trap, a właściwie post rap, jak niegdyś Goldie na drum'n'bass czy Dam-Funk na elektroniczny funk. Ogień. –Jacek Marczuk
DIS 1 GOT IT
Steve Reich, ale to Music (oczywiście For 18 Musicians). Nie wiem, czy Carti jest fanem minimal music, ale niczego nie można wykluczyć (zgadlibyście, że ulubioną płytą ever Belmondziaka jest E2-24?). Na WLR jest przecież "New N3on", a teraz "Dis 1 Got It", więc jakoś ten reichowski wątek został pociągnięty. To zdecydowanie jeden z największych twistów na całym albumie i przy pierwszych odsłuchach może nieźle dezorientować. Polecam funkcję ripit przy tym fragmencie, dzięki której zyskuje jeszcze bardziej. –Tomasz Skowyra
WALK
"To Future czy Carti?" – pyta mnie o "Overly" redaktor Kuczok. No właśnie chwilami ciężko powiedzieć bez spojrzenia w creditsy kto tam się tak pluje na bicie. "Walk" to interludium w stylu "JumpOutThatHouse" – półtorej minuty, jeden zapętlony motyw i koniec historii. Wyimek z Music przetacza się jak walec i idzie jak taran, choć utwór tak naprawdę nigdy się nie zaczyna i zmierza właściwie donikąd. I tu można się zastanawiać, czy takie tracki w ogóle powinny wylądować na albumie – czy nie lepiej byłoby je po prostu olać i ewentualnie wrzcić na poszerzoną wersję deluxe. Powiem tak: nie wiemy, czy Carti dodał "Walk" do tracklisty z rozpędu, czy była to świadoma decyzja, ale to nie ma kompletnie znaczenia. Ten krótki niepozorny numer tylko zwiększa siłę rażenia Muzyki i potęguje jej playlistowo-mixtape'owy vibe. A jeśli chodzi o mój czysto muzyczny odbiór: powtarzający się sampel z "Sydney" Bankroll Fresha, sprzęgnięty z bezceremonialnym, trochę komiksowym rapem Jordana to moment czystej schyeah-hipnozy. –Tomasz Skowyra
HBA
Wg popularnej i prawdopodobnie nieco podrasowanej anegdoty Zhou Enlai na pytanie o rewolucję francuską miał odpowiedzieć Kissingerowi "za wcześnie by oceniać". Ja również, po 2 miesiącach słuchania tego albumu i dłuższych zawieszkach np. na drum rollach z "HBA", pojawiających się na całej płycie i uzupełniających znane już utwory o coś na kształt mikrosygnatur, logotypów – nie mówiąc już o mnogości sprzecznych nastrojów, liryczno-brutalistycznych kontrastach – pozostaję bezradny wobec prób przewidzenia, gdzie nas to wszystko zaprowadzi. Jeśli "they wanted this album to be opposite, but i told 'em i'm coming normal"... –Łukasz Łachecki
OVERLY
Nowy Playboi nierówny jak polskie drogi, ale to nawet nie jest zarzut, przecież Jordan gra MUZYKĘ, a nie jakiś mikrowycinek trapu, znalazło się więc miejsce dla trip-hopu, IDM-u, ambientu, noise'u, wspaniałej gościnki Weekenda i nieswojego, zbłąkanego Kendricka – Carti leci tu bez wytchnienia we wszystkich kierunkach jednocześnie, nie dziwota, że momentami łapie zadyszkę. Po nieco rozczarowującym, dość zachowawczym numerze z gościnką Future'a, na "Overly" Amerykanin ratuje sytuację i postanawia oddać mu kreatywny, nawijkowy hołd. To przede wszystkim zwycięstwo na polu ćwiczenia stylistycznego i najwierniejszej mimikry flow Mistrza, ale są tu też jedne z najśmieszniejszych, najbardziej pojebanych ad-libów na całym Music. –Stanisław Kuczok
SOUTH ATLANTA BABY
Jako wytrawny designer pokroju Wolfganga Voigta pan Carter od dawna doskonale wie, jak zakończyć podstawową wersję albumu – tęsknym, przeszywającym szpik kostny closerem w duchu "It Ain't Hard To Tell", "Do It" czy "Nightmares". Dokonał tego już po torze chipnoisetune'owych przeszkód w wyciskaczu wzruszeń "F33l Lik3 Dyin". I zrobił to ponownie w pozornym, biało-albumowym, Gra-w-Klasy-owym, eklektycznym chaosie Music. Stylistycznie epilog ten przynależy do Musicowego nurtu roboczo zwanego przeze mnie post-Kanye(stfu)-sampling-madness ("Opium Baby", "Crush", "Munyun", "Like Weezy"). Historię domyka przejmującą astma w głosie Jordana, godna ostatnich prychnięć Gerarda mordowanego przez Adama ("The K on me is a felon"). The horror, the horror. –Borys Dejnarowicz
DIFFERENT DAY
W zapoczątkowanej przez Borysa zabawie polegającej na snuciu warpowskich analogii do nowego trapu, pierwszy utwór z Music jaki w ogóle poznaliśmy byłby najbliższy chyba Boards Of Canada. "Different Day" brzmi dziś niemal konwencjonalnie, w tym sensie, że Carter najpierw zapodał nigdy niewidzianą hybrydę, która półtora roku po premierze brzmi jak nokturnowa balladziarska klasyka. –Łukasz Łachecki
2024
To już numer pełną gębą i Kanye nie jest tym od Dondy czy innej Gromdy, ale wzorcowym i przykładym współtwórcą tegoż hitu. Zero przebierańców, utwór co się zowie. I jeśli w krajobrazie post-trapu i post-hopu ktoś wciąż potrafi mnie wzruszyć i zarazić świeżością, to jesteś nim ty, Carti. Jak dla mnie jeden z highligtów krążka, jeśli wolno użyć mi tej wytartej i nieco obciachowej frazy. –Jacek Marczuk
BACKR00MS
"I'm a fix Music", rzekł artysta. "Sorry że czekaliście", rzekł. Sęk w tym, że bonusy raczej nie ustępują poziomem podstawowej trackliście, a leaki nadal płyną szerokim strumieniem i niewykluczone, że sami będziemy FIKSOWALI ten ficzer jak Madzia "sobotę po pierwszym" w "Kosztownym drobiazgu", jeśli wjadą kolejne segmenty deluksu. Póki co oto kolejna modalna dyszka powierzchownie recyklująca starannie narastające smykowe napięcie klasyków w rodzaju "Sly" czy "Heat Miser". I piąte kolabo z shadow-wyklętym, shadow-skanselowanym byłym chłopakiem Kylie Jenner. Lubię jego low key, półtonową w obrysie melodykę, acz ciarki gwarantuje sam refren gospodarza z niezapomnianą wymową słowa "quarterback". –Borys Dejnarowicz
FOMDJ
Fuck On My DJ, czyli najprawdziwszy GRAIL, który wylądował w bonusowym składzie Music, to traczek radujący fanów Whole Lotta Red, bo ze względu na estetyczną tożsamość mógłby bez cienia wątpliwości znaleźć się na poprzednim LP Playboia. W digitalnym brudzie podkładu z FL Studio ("Wake up F1lthy"), kryją się dwie kulminacje (0:41 i 2:31), kiedy na drugim planie swoje panowanie rozpoczyna industrialna repetycja. Ten starannie rozplanowany gąszcz dźwięków obezwładnia swoim narkotycznym pięknem – serio, mogę tego słuchać godzinami (bo i słucham). A Jordan? Robi swoje: ten fragment przed drugim refrenem (od "At the finish line, meet me there / Got a broad tryna braid my hair" i dalej), gdzie flow zmienia kurs na popową melodykę... I właśnie dlatego Carti jest dziś poza zasięgiem kogokolwiek i gra sam ze sobą w tę grę. A co najlepsze: BBY BOI OTW... –Tomasz Skowyra