
-
G - Krótka Piłka - Piosenki
-
Goapele "Hey Boy"
(22 lipca 2014)Amerykańska wokalistka zamienia kontemplacyjne i nieco nudnawe przy tym r&b na kwiecisty disco-funk. Czy tańczyłbym? Panie, właśnie poprawiam przesunięty w pląsach dywan. –W.Chełmecki
-
Ariana Grande "No Tears Left To Cry"
(23 kwietnia 2018)To ja tylko parę słów o powrocie Ariany, bo "No Tears Left To Cry" to już w tej chwyli bezdyskusyjny hit, który słyszała większość odbiorców popu. Muszę przyznać, że zarówno snippet jak i tytuł kawałka sprawił, że wątpiłem w dobry obrót spraw. Tymczasem filigranowa super gwiazda popu zaskoczyła mnie żwawym, znakomicie lawirującym między podszytą garage'owym dance-popem a uroczystą balladowością rodem z 90sowych pieśni Madonny kawałkiem. Oczywiście brawa należą się nie tylko Grande, ale również producentom i autorom piosenki (te prężne, syntezatorowe ciosy w zwrotkach to jak nic robota niezawodnego Ilii Salmanzadeha). I to chyba tyle, bo raczej oczywistością jest, że czekam na nowy krążek Ari, na którym znajdzie się więcej dobra. Aha, warto jeszcze wspomnieć o oszałamiającym, "incepcyjnym" wideoklipie, w którym Ariana składa hołd Manchesterowi, ale o tym już pewnie czytaliście. –T.Skowyra
-
GIRLI "Neck Contour"
(6 grudnia 2017)GIRLI z kawałkiem "Neck Contour" spóźniła się o kilka cyber-wiosen. Zabawa dość wyświechtaną już kliszą Internetu spod znaku późnych tweensów i wczesnych teensów stała się nie tyle passe, co raczej w bardzo brzydki sposób spowszedniała. A szkoda, bo Toomey udało się zarapować bodaj najlepsze linijki, jakie kiedykolwiek miałem okazję usłyszeć w ramach autoironicznych piosenek 2.0. GFOTY nasłuchała się The Streets, sugerował jeden z redakcyjnych kolegów. Sarkastyczna narracja, przy założeniu, że słuchacz obcuje z twórczością kontestującej Brytyjki po raz pierwszy, przybiera nader autentyczną i przekonującą formę, a wybór tekstów kultury/produktów sieci, do których artystka odnosi się w "Neck Contour" zdaje egzamin na piątkę z plusem. GIRLI unika choćby "kiczowatości" przeładowanego, hiperbolizowanego (aczkolwiek wciąż świetnego) "Hi" Hanny Diamond i tworzy coś, co śmiało można nazwać mock-diary-music. Jedynym problemem pozostaje tylko elektro-popowy beat napędzający całe przedsięwzięcie. Nigdy nie sądziłem, że w XXI wieku akceleruje się AŻ W TAKIM STOPNIU, niemniej podkład do tego utworu faktycznie brzmi tak, jakby PC Music dorobiło się brody. W sposób bardziej skomplikowany i nie tak rachityczny organizowali oni swoje dźwięki już w roku 2015, podczas gdy GIRLI pod względem PRODUCENCKIM nieco odstaje. Z drugiej strony, kiedy Toomey przecierała szlak surowego bubblegum-punku, to pisali o niej tylko lokalsi. Dzisiaj już nieco więcej miejsca na dyskach zajmują teksty o stylistycznej wolcie "wścieklejszej" GFOTY (vide "Poison/Tongue"). Tak czy inaczej, jeżeli lubicie facebook'owe ramki zdjęć profilowych, to chyba trafiliście pod dobry adres. –W.Tyczka
-
GL "Number One"
(9 października 2015)Trochę szkoda, że Grum zupełnie rozmienił się na drobne, bo przecież takie kawałki jak "Can't Shake This Feeling" czy jeden z moich ulubionych singli obecnej dekady, "Turn It Up", pokazywały, że gość potrafi robić świetny pop. "Trudno, co robić". Ale całkiem niedawno natknąłem się na song, w którym mocno pobrzmiewa vibe ostatniego wymienionego przeze mnie utworu Szkota. Australijski duet GL sklecił tak pyszny, przesiąknięty ejtisowym musem i czarem nagrań wczesnej Madonny, klawiszowy cukiereczek "Number One", że dzień bez kilku jego ripitów uważam za trochę stracony. Nie wiem, czy poznam w tym roku równie przebojowe synth-popowe piosenki (może Annie coś będzie wiedziała, ale zapowiadające EP-kę tracki "Ciao Mia" i "Dadaday", są zwyczajnie bezbarwne), choć i tak już ten jeden numer duetu z antypodów sprawił mi dużo radości. –T.Skowyra.
</p
-
Gang Albanii "Albański Raj"
(23 marca 2015)Popek ogląda Hydrozagadkę, ale Gang Albanii coraz bardziej sprawia wrażenie jakiejś zdeprawowanej, zbuntowanej załogi ze statku Latającego Holendra z Pana Kleksa. Książę Rumunii, Cyganka z Anglii, baba z wąsem, wygrana w karty Miss Albanii, tajne receptury hodowców wielbłądów w Dubaju i wiązanka niesamowitych, narkotycznych przygód – to ich egzotyczne imaginarium. I choć wbrew zapowiedziom osiołek nie rozjebał mi mózgu, to kupuję te oniryczne opowieści w całości, nawet jeśli "Albański Raj" nie jest tak zaraźliwy jak ich debiutancki singiel. –K.Michalak
-
Gang Albanii "Wyprawa Do Kasyna"
(10 kwietnia 2015)Wszyscy zachłysnęliśmy się świeżością propozycji Gangu Albanii. Tłuste, imprezowe biciwa, klejące, hipnotyzujące refreny i wstrząsające miejscami klipy za 30 koła euro. "Trzech kowboi z workiem siana" i ich bezpruderyjny hedonizm, jakiego brakowało w polskiej rapgrze, podany z wielu perspektyw. Niestety na etapie ich wypadu do kasyna przyszedł moment zmęczenia materiału. Czerstwawe nawijki przeszkadzają jak nigdy wcześniej, refren lekko niedomaga, i nawet wstrząsająca obecność Jana Nowickiego na teledysku niekoniecznie poprawia sytuację. To w dalszym ciągu grywalny joint, ale gdzie tam temu do miłościwie nam panującego "Kokainowego Barona". –W.Chełmecki
-
Kevin Gates "What If"
(11 kwietnia 2017)"If seeing meant that you would have to believe in things like heaven and in Jesus and the saints and all the prophets?" – śpiewająco pytała przed laty Joan Osborne. I tak, jak nie przekonuje mnie jakieś – nie wiem – doktryniarskie dowodzenie słuszności panteizmu, tak samo totalnie nie znajduję interesującym pseudo-refleksyjnego pytania-statementu z pierwszego zdania. Dziś angażującą filozofię uprawia się na obszarach objętych programami taniego budownictwa. Kiedy Kevin Gates bierze na warsztat popowy szlagier "One Of Us" i przyozdabia go retoryką slumsów, wtedy robi się naprawdę ciekawie. Jak policzysz sylaby, ogarniesz pattern rozkładania akcentów w poszczególnych utworach na Islah i nie jesteś na bakier z wokalnymi możliwościami reprezentanta Atlantic, to pewnie powiesz, że bez rewelacji i w ogóle dziesiąta woda po kisielu reprezentatywnych hitów. Ale nic bardziej mylnego – każda nawinięta tu bzdura, będąca próbą "sięgnięcia wyżej", faktycznie brzmi jak cieszący się intelektualną autonomią manifest. Ja wiem, że trapfoniaste szelmy korzystały już z klęcznika, no ale wskażcie drugi taki mantryczny refren nawinięty z taką swadą. –W.Tyczka
-
Sam Gellaitry "Temple"
(6 lutego 2015)Jedną z głównych zalet produkcji, która inauguruje współpracę 18-latka ze Szkocji z wytwórnią Soulection, jest to, że nie pozwala się nudzić. Sam przyznaje, że poprzez "Temple" chciał złożyć hołd swoim inspiracjom i wypełnić te kilka minut jak największą ilością pomysłów. Zdecydowanie to słychać. Młodzian zręcznie żongluje różnorodnymi stylistykami, nie tracąc przy tym na koherentności, a na ołtarzu wykreowanej przez niego dźwiękowo "Świątyni" co chwila pojawia się nowa postać współczesnej elektroniki. Pierwsze zapowiedziane wydawnictwo – Short Stories – ma stanowić podróż opowiedzianą przez pięć zwięzłych, lecz jednocześnie eklektycznych gatunkowo historii, ale już po pierwszym kawałku widać, że nawet w obrębie jednego tracka Gellaitry jest w stanie umieścić całkiem sporo muzycznych opowiadań. Moje ulubione? Pojawia się chwilę przed rozpoczęciem trzeciej minuty utworu, kiedy Szkot łagodzi atmosferę, nakładając na przenikające "Temple" synthy kolejną działającą kojąco melodię, by niedługo później wspomóc bongosy hand clapami i soczystym basem. Zagraj to jeszcze raz albo nawet i kilka razy, Sam – widzimy się już niedługo na premierze EPki. –P. Ejsmont
-
Ghostpoet "Off Peak Dreams"
(25 lutego 2015)Obaro Ejimiwe nakłada na głowę kaszkiet, niedbale przerzuca przez szyję stonowany kolorystycznie szal i dwa lata po Some Say I So I Say Light znów deklarapuje (fuzja deklamacji i rapowania, czujesz?) swoje proste historie żywcem wyrwane z mikroklimatu brytyjskiego nine-to-five życia. Trochę taki Kolonko, bo bez kwiecistych metafor i używając konstrukcji zdecydowanie prostych (by nie powiedzieć najprostszy), bez ogródek "mówi jak jest". W "Off Peak Dreams" zaskakuje nieco warstwa muzyczna. Kojarzony bardziej z garażowymi, mglistymi podkładami Ghostpoet sięga dziś po żywe instrumenty koncentrując cały utwór wokół miarowego bicia perkusji i gitarowego gryfu. Jest nieźle, a dostarczony w refrenie dwuwersowy manifest ("I don't know about you but I know me / look mate, I said I'm ready to roll") biorę, w oderwaniu od konceptu sennych marzeń według taryfy zniżkowej, za gwarant wysokiego poziomu zbliżającego się wielkimi krokami trzeciego regularnego albumu Anglika zatytułowanego Shedding Skin. –W.Tyczka
-
Jeremy Glenn "LIV"
(8 lipca 2015)Sprawdźmy, czy najnowszy singiel Kanadyjczyka Jeremy’ego Glenna posiada cechy kluczowe, aby dostać się na moją ekskluzywną, wakacyjną playlistę nu-disco. Budujące napięcie, pulsujące zwrotki? Są. Wyrazisty, skutecznie rozładowujący to napięcie refren? Jest. Lśniący, przyozdobiony jakimś chwytliwym samplem bit? Jest. Niezobowiązująca lekkość brzmienia? Jest. Basen, szorty i plażowa dyskoteka w plecionym kapeluszu? Są. Gratulacje, panie "LIV", został pan przyjęty. –W.Chełmecki