Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kiedy na jednym tracku swoje siły łączą dwie wschodzące postaci żeńskiego mainstreamowego popu i jakiś flet, który podobno jest nawet gospodarzem, można spodziewać się ładnego klipu i co najmniej solidnego imprezowego wymiatacza. Cóż, jedno i drugie się wprawdzie zgadza, ale wyłącznie połowicznie. Teledysk za sprawą wywijających Charli i Tinashe jest super dla oczu, wiadomo, tylko że właściwie na tym wyczerpują się jego atuty (takie atuty to my lubimy najbardziej, ale bez przesady), bo głowy kotów wirtualnie podstawione w miejsce głów modelek w 2015 roku... no, powiedzmy, że upominają się o małą reprymendę z zakresu dobrego smaku. Za podkład odpowiada Cashmere Cat i tutaj wątpliwości nie ma już żadnych; mimo że ostatnio jakby go troszeczkę mniej, to ten charakterystyczny aranżacyjny minimalizm na parkiecie potrafi zrobić swoje. Ponadto Charli ze swoim przeuroczym brytyjskim akcentem na refrenie, Tinashe sprawująca pieczę nad przebojowym mostkiem, nieprzeszkadzające zwrotki wspomnianego kolegi, który fajnie, że się przedstawił: brzmi spoko i chociaż nadal nie jestem do końca przekonany, czy oparcie całego numeru na wyświechtanych analogiach "pussy/cipka" jest dzisiaj czymś szczególnie odkrywczym, to potem znowu patrzę na Charli i po prostu wiem, że nie miałbym sumienia przyznać innej oceny niż kciuk w górę. –R.Marek