Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Niedawno przeczytałem wiadomość, że Sokół ma wydać płytę solo (pierwszą!) i bardzo się z tego powodu ucieszyłem. To jeden (jedyny?) z tych genialnych niegdyś raperów, którzy nigdy nie zaliczyli w swojej karierze w pełni udanego albumu. Może w końcu się uda? Płonna to była nadzieja, ale jakaś była. Niestety potem nadeszły fakty. Obecność Lindy. Pewnie, "Filandia” była świetna, ale to raczej wyjątek. Współpraca zgorzkniałego rapera, który potrafi wydać coś takiego, z burakiem pokroju pana Bogusława nie mogła zaowocować niczym dobrym. Nie mam ochoty się pastwić jakoś bardzo nad tym tworem. Oczywiście pod względem produkcyjnym, wykonawczym, realizacyjnym itd. jest w pełni profesjonalnie i fajnie. Marna to jednak pociecha, gdy efektem starań jest czerstwy rap dla prenumeratorów magazynu Logo. Przy ostatniej scenie, w której zadowolone chłopaki polewają sobie po szklaneczce Black Label, robi mi się autentycznie smutno, więc już może zamilknę. Rób to, w co wierzysz? Ja już w nic nie wierzę. –A.Barszczak