Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Przyznam się bez bicia, że produkcje okołoSkwerowe/Rap Addixowe wzbudzają mój niepokój, bo nigdy nie wiem czy to jest tak trudne, że ja nieogarniam i mam gówno w uszach, czy to są niezrozumiani geniusze, czy jednak jest to ekipa pretensjonalnych gości, którym los poskąpił talentu, uciekających jak najdalej od wszystkiego co może być uznane za przystępne, nagrywających jakiś oleisty kał ze słabym (przerost formy nad treścią) rapem i pałujących się pod szyldem ambitnej muzyki. A może ekipa gości z dobrymi intencjami, którzy chcą robić coś nowego, fajnego, własnego, oryginalnego, ale… no po prostu nie wychodzi (myślę, że Kidd). Zostawiam to osądowi czytelników, bo nie przesądzam. Wiem tylko, że w przypadku "Walking Dead" ten surowy, przemysłowy bit nijak nie został udźwignięty przez Junesa, Kidda i chyba nawet Jeża. Czy to możliwe, żeby członkowie OH starzeli się tak brzydko? –M.Zagroba