Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Obszerne archiwum tekstów opisujących twórczość Izy Lach stanowi chyba wystarczający dowód, że poczynania łódzkiej gwiazdki śledzimy od samego początku. Jako że format KP nie jest szczególnie zobowiązujący, z właściwym dla siebie lenistwem teraz do tych tekstów nie wrócę, jednak mogę się założyć, że przynajmniej co drugi zawierał sformułowania w rodzaju: "nadzieja popu", "zapowiedz czegoś wielkiego" itd. Problem w tym, że od singla "Futro", który ciągle jest najznakomitszym osiągnięciem Izy, nic takiego nie nastąpiło, a minęły już przecież cztery lata. "Sąd Ostateczny" to kolejny dobry utwór (ona chyba nie potrafi napisać złego wałka), który pokazuje, że Iza w dalszym ciągu poszukuje rozwinięcia swojego songwriterskiego stylu − mamy tutaj wyraźne nawiązania do Kate Bush, nawet jakieś wycieczki w kierunku muzyki góralskiej w chorusie, ale nieszczególnie chce mi się repetować ten wałek. Nie pomaga też produkcja, tak charakterystyczna dla Lach, że aż zachowawcza (dosyć ograne patenty, może poza tym fragmentem na wysokości 3:00), a w konsekwencji po prostu nudna (pod względem produkcji "Sąd Ostateczny" spokojnie mógłby znaleźć się na Krzyku). Czekam na to, co będzie dalej, choć już bez tej dozy ekscytacji. −M.Lewandowski