Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Ach, Donatan! Ostatnio było o nim głośno w toku wymiany uprzejmości z pierwszą damą polskiego street-fightingu, Rafalalą, ale to nie ociekające błyskotliwością wypowiedzi wynoszą go na pozycję bohatera krajowej popkultury. To jego misja. "BRAĆ" nie bierze jeńców. Znów nasz wschodnioeuropejski Zulus Czaka wyrasta na ambasadora słowiańskiej krwi, heroicznie dźwigając na barkach ciężar etnicznej tożsamości swoich rodaków. Niemcy, Grecy, Francuzi: wszyscy są umoczeni, wszyscy klękają przed słowiańskim panem, gdy tylko przyjdzie zasiąść z nim do wódki – deal with it. W łączeniu rozrywki z edukacją jak zwykle pomaga Donatanowi przepięknie operująca manierą Tatiany Okupnik Cleo, a świetny featuring zalicza zespół Enej, wprowadzając obowiązkowy element biesiady i zwrotkę po ukraińsku, której nie trzeba tłumaczyć, bo instynktownie zrozumieją ją przecież wszyscy, którym nieobce są dogmaty panslawizmu. Ja pierdolę, świat oszalał. Poważnie: gdy widzę, jak przez 3 dni coś tak karygodnie złego (muzycznie, tekstowo, ideowo, whatever) zostaje wyświetlone niemal 3 miliony razy, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby – jak Miles Monroe z allenowskiego Śpiocha – obudzić się za 200 lat. Na szczęście w sukurs przychodzi mi sam Donatan, radząc, by traktować to wszystko z uśmiechem. Dzięki, mistrzu! –W.Chełmecki