
Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie będę się znęcał jakoś szczególnie mocno nad najnowszą piosenką bandu Zacha Condona, ale przyznam, że z ledwością udało mi się dobrnąć do końca. No bo ileż można słuchać podobnych zagrywek pianina, jednostajnego werbla i nudnych dęciaków na modłę nu-indie? Smęcenie lidera już sobie odpuszczę, Grupę pochwalę natomiast za teledysk − ten obrazek w konwencji filmów Wesa Andersona jest naprawdę przyjemny, ale nijak ma się do muzycznej treści. Tytuł mówi wszystko i jest jak najbardziej zasadny w kontekście tego utworu −J.Marczuk