Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Choć mało o nich wiadomo, Superorganism to dziwaczny twór. Ich usunięty z sieci numer "Something For Your M.I.N.D." (niewyczyszczone sample) porównywano do Gorillaz, ale to chyba nie do końca dobre skojarzenie. Chyba że chodziło o Gorillaz w wariatkowie. Ta banda porąbanych gości gra jakiś weird pop w rodzaju zakręconych Super Furry Animals, Pizzicato Five czy Beta Band. Czyli po prostu potrafią w ciągu trzech minut zmieścić deszczowe intro, dziwnego kolesia, gitarowe riffy, syntezatorowe linie, telefony, szkolny chórek, urywający głowę chórek i takie tam inne. Krótko mówiąc, takimi kawałkami jak "It's All Good" Superorganism jest w stanie ożywić ten skostniały krajobraz popu, w którym wszystko wydaje się podobne do wszystkiego. Kibicuję i liczę na więcej. −T.Skowyra
Earl wyluzował – to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po odsłuchaniu nowego utworu najzdolniejszego rapera Odd Future. Przyjemny, słoneczny bit przypomina raczej produkcje Madliba z, dajmy na to, zeszłorocznej Piñaty (na której notabene Sweatshirt gościnnie rzucił zwrotkę) aniżeli mrocznych podkładów znanych z Doris. Lirycznie dalej kombinuje, dalej Rap Genius jest przydatny, ale tym razem zamiast swojego ojca namecheckuje Shoenice’a, a sprawy osobiste zamyka w haśle "other shit". Jest fajnie, leci jak sołtys z drabiny, do Earla mam zresztą ciepły stosunek od pierwszego obejrzenia teledysku do "EARL". Jednak, jeśli nasz bohater pozostanie na tej ścieżce, to następna jego płyta może się okazać po prostu nudna. –A.Barszczak
Po singlu z Dornikiem spodziewałem się, że Syd pójdzie w nieco innym kierunku. Tymczasem Sydney Bennett zamieniła dostojne r&b na modny trapowy anturaż (kolega z zespołu, Steve Lacy, jest odpowiedzialny za podkład) kojarzony z modelami znanymi z Anti RiRi czy Nightride Tinashe. Jak można się domyślać, wolta wokalistki Internet się powiodła − jej głos wydaje się stworzony do takich muzycznych okoliczności, a i pętla z melodyjką wdzięcznie współpracują z wokalem Amerykanki. Jednak czuję niedosyt − miły numer, ale brakuje mi tu jakiejś charakterystycznej rysy, dzięki której za miesiąc nie zapomnę o całej sprawie. W końcu Syd zapowiedziała w tym roku debiutancki krążek Fin, więc w tym kontekście "All About Me" to całkiem obiecująca zapowiedź, ale nie ukrywam, że liczę na znacznie, znacznie więcej. −T.Skowyra
Chyba nie tylko ja ucieszyłem się z faktu, że Syd postanowiła podziałać na swój własny rachunek bez udziału The Internet. I już jest pierwszy dowód w sprawie pokazujący, że decyzja była jak najbardziej słuszna. Ale na placu boju nie została tak całkiem sama, ponieważ pomaga jej będący wciąż w wyśmienitej formie Dornik, który tym razem nie udzielił się wokalnie, ale wyczarował niebiańską pętelkę perłowego r&b służącą za podkład. Niby nic wielkiego, bo "Amazing" nie jest wysokobudżetową produkcją na miarę największych graczy w mainstreamie, ale przeplatające się sznureczki w ten delikatnej siateczce otulają soulfulowy wokal Sydney Bennett w bezapelacyjnie zmysłowy sposób. Nie muszę nadmieniać, że gorąco wyczekuję na wieści o długograju, prawda? −T.Skowyra
Nie jest to świeżość na miarę "Supła", ale wciąż każdy kolejny YouTube z Latarnia Records to najlepszy news dnia. "Hity Kamienie", czyli tytułowy track z nadchodzącej płyty, to najlepszy nieodkryty amatorski uliczny rap pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, który został skonstruowany dokładnie z tego, co duet robi najbardziej. Na banalnym chill-wave-lo-fi-cebulowym podkładzie Piernikowski opowiada banalną historię, która przydarzyła się każdemu z nas, mniej więcej w taki sposób, w jaki my opowiadaliśmy ją, gdy już otarliśmy krew z warg. Wciąż nie mogę pojąć, co jest źródłem charyzmy tego zioma. Albo jeszcze inaczej: wczesny Maciej Bilka spotkał wczesnego Matthew Barnesa, a klip nakręcił im koleś od "YR Love". Ile będzie wyświetleń? Z tysiak? –F.Kekusz
W teledysku do omawianego singla, zapowiadającego szósty album Amerykanki, Swift ogłasza, że stara Taylor nie żyje. Coś w tym jest. Najnowsza propozycja wokalistki znacząco odbiega od czegokolwiek w jej dotychczasowym dorobku, od chartsowego fenomenu 1989 przez teen-popowe czasy Red, o coutry początkach nawet nie wspominając. Szkoda tylko, że droga, którą wybrała piosenkarka znów mija się z naszymi oczekiwaniami. Gdzieś czytałem, że artystka próbuje tu gonić Beyoncé, ale jedyne zauważalne podobieństwo między twórczością obu pań objawia się jak dla mnie w hollywoodzkim, wysokobudżetowym teledysku. "Look What You Made Me Do" bliżej do czegoś, co mogłaby nagrać Lady Gaga, gdyby na Joanne postawiła na bardziej bitowe aranże. Dzieje się tu sporo, podkład ewoluuje właściwie z każdą kolejną zwrotką, ale rusza mnie tu właściwie jedynie skandowany mostek. Pozostaje wierzyć, że zapowiedziany na dziesiątego listopada Reputation trochę bardziej wstrzeli się w nasze gusta. –S.Kuczok