Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Jeśli mnie pamięć nie myli, to na ostatnim longplayu Juan Maclean In A Dream nie pojawił się taki techno-popowy wałek jak "Can You Ever Really Know Somebody". Podopieczni DFA Records dość mocno zbliżyli się do późnych produkcji Luomo (Convival albo Plus) przy kręceniu swoich własnych tańców dla disco-robotów – syntezatorowa melodia jest zimna i groźna jak u fińskiego maestro, wokal wkracza tylko w precyzyjnie wyznaczonych momentach, a atmosferę podgrzewa pędzący szkielet rytmiczny. Nie brakuje tu również ciekawych detali: weźmy moment, kiedy na 2:18 nagle pojawia się syntetyczny electro-chór przywołujący pop z lat osiemdziesiątych – prosty zabieg, a jak świetnie, nawet jeśli na moment, zmienia optykę tracka. Czyli Juan Maclean wciąż w grze jeśli chodzi o parkietowe pewniaki. –T.Skowyra
Przyznam się bez bicia, że produkcje okołoSkwerowe/Rap Addixowe wzbudzają mój niepokój, bo nigdy nie wiem czy to jest tak trudne, że ja nieogarniam i mam gówno w uszach, czy to są niezrozumiani geniusze, czy jednak jest to ekipa pretensjonalnych gości, którym los poskąpił talentu, uciekających jak najdalej od wszystkiego co może być uznane za przystępne, nagrywających jakiś oleisty kał ze słabym (przerost formy nad treścią) rapem i pałujących się pod szyldem ambitnej muzyki. A może ekipa gości z dobrymi intencjami, którzy chcą robić coś nowego, fajnego, własnego, oryginalnego, ale… no po prostu nie wychodzi (myślę, że Kidd). Zostawiam to osądowi czytelników, bo nie przesądzam. Wiem tylko, że w przypadku "Walking Dead" ten surowy, przemysłowy bit nijak nie został udźwignięty przez Junesa, Kidda i chyba nawet Jeża. Czy to możliwe, żeby członkowie OH starzeli się tak brzydko? –M.Zagroba
Francuski duet Justice przede wszystkim kojarzył mi się z chropowatym, jazgotliwym dance-popem, który przeważnie nużył i nie wywoływał większych emocji. Tymczasem nowiutki singiel "Randy" przynosi coś zupełnie innego – zamiast topornej dźwiękowej bryły panowie postanowili na retro pop w wyluzowanej formule. Mamy tu smyczkowe motywy, słychać giętkość Steviego Wondera, pojawiają się skojarzenia z ELO, da się poczuć elektryczny powiew Chemical Brothers, a jeszcze inni słyszą w tym pierwiastki ostatniego krążka Tame Impala. Ale oprawa to jedno, a konstrukcja drugie, więc o powodzeniu kawałka kolesi decyduje też przebojowy refren z soulowym feelem. Dlatego z ciekawością i chęcią sprawdzę, co też będzie się działo na Woman, czyli trzecim longplayu panów Augé i de Rosnay i nie ukrywam, że liczę na więcej takich songów jak "Randy". Rozwiązanie kwestii na początku listopada. –T.Skowyra