Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Francuski duet Justice przede wszystkim kojarzył mi się z chropowatym, jazgotliwym dance-popem, który przeważnie nużył i nie wywoływał większych emocji. Tymczasem nowiutki singiel "Randy" przynosi coś zupełnie innego – zamiast topornej dźwiękowej bryły panowie postanowili na retro pop w wyluzowanej formule. Mamy tu smyczkowe motywy, słychać giętkość Steviego Wondera, pojawiają się skojarzenia z ELO, da się poczuć elektryczny powiew Chemical Brothers, a jeszcze inni słyszą w tym pierwiastki ostatniego krążka Tame Impala. Ale oprawa to jedno, a konstrukcja drugie, więc o powodzeniu kawałka kolesi decyduje też przebojowy refren z soulowym feelem. Dlatego z ciekawością i chęcią sprawdzę, co też będzie się działo na Woman, czyli trzecim longplayu panów Augé i de Rosnay i nie ukrywam, że liczę na więcej takich songów jak "Randy". Rozwiązanie kwestii na początku listopada. –T.Skowyra
Ellie Goulding chyba polubiła "gościnne występy" w kinie, bo serwuje nam kolejny track do kolejnego filmu (po słynnych Pięćdziesięciu Twarzach Greya), tym razem reklamujący najnowszą produkcję z Bridget Jones. Brytyjka obrała niezłą strategię promocji – jak wiadomo od lat 80-tych muzykę łatwiej sprzedać w pakiecie z ruchomym obrazem, a co dopiero jeśli jest dołączona do pełnometrażowego filmu.
W "Still Falling For You" refren ma górować swoją "wzniosłością" nad całym utworem. Niestety prezentuje zwyczajny przerost ekspresji nad melodyką i na tym tle już nawet zwrotka jest bardziej wyrazista. Typowy grzech takich DIW jak np. Adele – brak hooków rekompensuje się patosem i męczącym dramatyzowaniem. Jak reanimacja trupa. Track ratuje ciekawy motyw wokalu w zwrotce i mostek, który wprowadza trochę życia, ale to ostatnie tchnienie przed śmiercią, bo chwilę później utwór się kończy. Przyznam, że o ile jestem w stanie pojąć fenomen Greya czy Bridget Jones (ale combo…) to jakoś trudniej zrozumieć mi fenomen popularności tak bezbarwnej pop-gwiazdy jak Ellie. –J.Bugdol
Po "Piątku" Lanberry pociągnijmy jeszcze przez chwilę wątek dobrego mainstreamowego popu z PL. Ta blondwłosa koleżanka pewnie większości bardziej kojarzy się z reklamami, a nie z chwytliwymi songami, ale już nieraz przekonałem się, że w popie nie można nikogo skreślać. Zwłaszcza, że Margaret zdarzało się już nagrywać naprawdę fajne numery, więc dlaczego nie miałaby tego powtórzyć? No i okazuje się, że "Elephant" jest rodzajem takiego krajowego, radiowego popu, który słucha się z niekłamaną przyjemnością. Bo to nie tylko "dumbo-dum-dee-bee-dum-bo-dum", ale przede wszystkim inteligentne rozłożenie akcentów: zwrotka, za którą nikt nie musi się wstydzić i przepraszać, potem "dumbo-dum", następnie od 0:47 najlepsza część, czyli zgrabniutki przedrefrenik, aż wreszcie ten słoniowy motyw prawdopodobnie zapewniający piosence status hitu. Czyli w kategorii żeńskiego mainstreamu, do tegorocznych singli Reni Jusis, Soniamiki, Natalii Nykiel, Claudii i Lanberry spokojnie można dopisać "Elephanta". −T.Skowyra
Magister Jarosław "Bisz" Jaruszewski, specjalista od ironii i tekstów zawiłych znowu nie daje odetchnąć miłośnikom "rapu ambitnego". Jego najnowsza propozycja – "Potlacz!" (jeśli nie wiecie co to znaczy, Biszu z przyjemnością wytłumaczy wam to za pomocą początkowej planszy) zabiera nas w urojony w świat, w którym pojęcie pretensjonalności nie występuje, a estetyka jest postawiona na głowie. O czym opowiada? Posłużę się opisem kawałka: "najnowszy utwór dość wyraźnie pokazuje wszystkim, co duet myśli o współczesnym materializmie", ale uwaga, to nie wszystko! Ponieważ jak chcą to nazwać promotorzy, robi to w "niemalże piosenkowej formie". Rozumiem, że rzeczona piosenkowość ma objawić się szantowym, przyprawiającym mnie o ból brzucha i wypędzającym z mojego układu pokarmowego gromadzone przez laty tasiemce. Opinia fanów jest jednak jednogłośna: "Kiedyś nawiązania do Hessego, teraz Kundera, miło słyszeć tyle dobrego, mądrego rapu! I ten teledysk – DOBRA SZTUKA". Nigdy nie spodziewałem się, że mesoizacja Bisza przyprawi mnie o takie dreszcze, ale powiedzcie – nie marzy wam się "wspólny kawałek Bisza i Brodki"? –A.Barszczak
Powinniście już dobrze wiedzieć, że Ablebody to nie są leszcze. Właściwie już za miesiąc posłuchamy Adult Contemporaries, który to krążek zapowiada się niezwykle dobrze. Bo oto teraz na wokandzie pojawia się "Gaucho" i w moim odczuciu ten nowy singiel przebija "Backseat Heart". Tytuł w połączeniu z songwriterskimi skillami braci Hochheim delikatnie sugerował inspirację Steely Dan, ale jak się okazało, piosenka krąży wokół violensowego, rozmarzonego jangle popu, co każdemu czekającemu na jakiś ruch ze strony Elbrechta może bardzo poprawić samopoczucie. I tyle, bo co będę więcej pisał − wiadomo, bas i refren działają "jak trzeba", więc może tylko nieśmiało zauważę, że tak od 1:50 kolesie pokazują na co ich stać, zahaczając przez kilka sekund o smithsowy wajb. Do premiery płyty pozostał miesiąc. Trochę się jaram. Nawet. −T.Skowyra
Z Complex Simplicity Teedry Moses zetknąłem się w oparach kompletnego absurdu. Coś się popsuło i na moich ruskich empetrójkach “You Better Tell Her” liczyło 9:23, a całość płyty przekraczała nieco ponad 85 minut. Sama Teedra jawiła się zaś jako reinkarnacja Sylvestra i na parę chwil pragnęła zawładnąć w moich oczach światem muzyki soul. Mocna zawodniczka, ale na singlach była jakaś inna. Jak to leciało? “Mediator” da wam jako takie pojęcie o tym intrygującym spektaklu swoim delikatnym slow-mo, dźwiękowymi smakołykami podsuwanymi na tacy i rozciągniętą przebojowością, ale również pozostawia trochę mętny niedosyt i poczucie niespełnionej obietnicy. Drugi album Aluny i George’a już w tym miesiącu. Ciągle warto znaleźć czas na ten duet (George wycofał się z grania koncertów i obecnie jedynie współprodukuje materiał), ale trzy lata temu wychodziło im to jednak ciekawiej. –K.Pytel
Gdy wyskoczył news, że przy nowym singlu Lady Gagi będzie majstrował samotny lider Tame Impala, nawet my liczyliśmy po cichu, że z takiej wariackiej współpracy (bo przecież przy singlu działali nie tylko Parker, ale również Mark Ronson czy BloodPop) może powstać coś dobrego. Tymczasem zamiast nafaszerowanego hookami, zwiewnego killera w duchu Currents, Gaga marnuje swoje szanse jak Milik w reprezentacji − wyszedł z tego ociężały, STADIONOWY "elektroniczny rock" z posmakiem ejtisowej taniości. Choć obecność Parkera faktycznie słychać (marsz bębnów i TOŻSAMOŚĆ klawiszy w chorusie), to jego wkład trzeba traktować na zasadzie elementu tworzącego zamieszanie wokół Germanotty, bo mimo wszystko absolutnie nie o taki singiel walczyliśmy − ten kawałek prędzej nagraliby KAZABIAN, a nie Tame Impala. "Perfect Illusion"? No taaaak... −T.Skowyra
Jeśli wciąż myślicie, że muzyka Drake’a wywiera wpływ jedynie na ilość beznadziejnych wyznań w internecie, jesteście w błędzie: oto w dalekiej Szwecji blondwłosa Marlene, opisując swój najnowszy singiel, powołuje się właśnie na Drizzy’ego. Coś w tym jest – minimalizm odsyłającej do UK garage produkcji to wyraz wiary w możliwość wykręcenia chwytliwej piosenki bez upychania kilkunastu warstw w mixie, co popularny miś-mazepa udowadniał wielokrotnie. "Sweet" stawia na wyrazistość groove’u i wyrazistość samej Marlene, bo przecież panna nawija, że czuje się lepiej gdy świeci słońce (i to jeszcze przed wjazdem skądinąd świetnego refrenu), a ja wcale nie mam ochoty jej wyłączyć. Jeszcze słówko: utwór powinien odsłuchać każdy, komu po drodze z Liz i fajnymi zamknięciami. Nowa jakość w szwedzkim popie? Być może odpowiedź na to pytanie poznamy na nadchodzącej EP-ce. –W.Chełmecki
Takie single, jak "Wild Target" dość boleśnie pokazują, że estetyka PC Music była tylko chwilowym trendem, podobnie jak chociażby chillwave czy Pokemon Go. Igranie z dźwiękowym hologramem londyńskiej oficyny A. G. Cooka w 2016 roku jest zupełnie spóźnione, co unaoczniła mi Charli XCX i całkiem niedawno CRJ. Ten sam kłopot z numerem Henrika, gdzie wspomaga go przecież Liz, jedna z księżniczek PC Music (której przy "When I Ruled The World" jeszcze się powiodło) − podklejenie się pod frapującą jakieś dwa lata temu modę nie przesłoni dość banalnego stopniowania napięcia rozwiązanego miłym, ale nudnym dropem. Czyli nic specjalnego, a co do PC Music − mam jednak nadzieję, że Hannah Diamond nagra kiedyś tego longplaya i jeszcze wszystkich nas zaskoczy. Oby tylko uwinęła się w obecnej dekadzie. −T.Skowyra
Trochę inaczej wyobrażałem sobie artystyczną karierę tej filigranowej gwiazdki pop. Po takiej petardzie jak "I Wish" oczekiwałem kolejnych singlowych strzałów, które rozpaliłyby do czerwoności moją playlistę. Niestety, jak dotąd dziewczynie nie udało zbliżyć się poziomem do rzeczonej piosenki, co potwierdza też "Activated". Dość oszczędny, schematyczny pop-trapowy podkład nie przynosi misternie skonstruowanego szlagieru, a jedynie refren, w którym Cher podśpiewuje melodyjnie, nosi znamiona chwytliwości, choć to również nie jest chorus, o którym będę długa pamiętał. W każdym razie: "Activated" nie zachwyca, ale nie jest też ostatecznym zamknięciem drzwi. Dlatego wciąż nie tracę nadziei, że Cher jeszcze kiedyś wróci z oszałamiającym singlem. Oby jak najszybciej. −T.Skowyra