Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
"Ej, dobra", wiem, co sobie pomyśleliście, jak przeczytaliście pseudonim typiarza. Wazonek? Że co, kurwa? Wazonek? Serio? Serio. Ale luzik, to nie jest żadna nowa lamerska niezal gwiazda z PL, jakich ostatnimi czasy się tu narobiło. Adam Wazonek jest z Kanady i podsłuchuję go sobie już od jakiegoś czasu (wam też zalecam, bo na przykład ma jeszcze taki projekt jak Soliterre). A co najważniejsze, kolo jest całkiem ogarniętym songwriterem zaciągającym dług w ejtisowym sophisti-popie. Ale nie tylko. Bo weźmy jego najnowszy numer, czyli "Christine": referencje wprost padają na 70sowy soft rock i takich kolesi jak np. Todd Rundgren czy przede wszystkim Steely Dan (no przecież, że refren, że solo). No i ogólnie trochę tu beachboysowskich harmonii i beatlesowego powabu. Sami posłuchajcie jak wyrazisty to song. No i sprawdzajcie, co wyroście z tego Wazonka, bo kolega może jeszcze wszystkich nas bardzo mile zaskoczyć. OBY. –T.Skowyra
–W.Chełmecki
Thom Gillies (ex-TOPS) i June Moon (Forever) serwują zwiewną pościelówę ocierającą się o soft-rocka, balladowe r&b i blue-eyed soul, a wszystko spaja post-pinkowa wizja ejtisów. Wydaje się, że Exit Someone to projekt służący rozwinięciu sophisti-popowych fascynacji Gilliesa, które przewijały się już w macierzystym Vesuvio Solo. Nieco podobny, tytułowy singiel "Don't Leave Me In The Dark" z tegorocznego LP Kanadyjczyków, śmiga gdzieś po moich playlistach z 2016, ale od teraz jest dla mnie tylko uboższym indie odpowiednikiem "Fade 2 Black".
Z gatunkowej mieszanki wyszedł naprawdę przepyszny koktajl. "Fade 2 Black" wygrywa jazzującymi progresjami i atmosferą melancholijnego czillu z urzekającym dwugłosem, który płynie przez prawie cały track. Miło zabłądzić gdzieś na wysokości 2:11 kiedy wjeżdża mostek i melodyczno-harmonicznymi zakrętami prowadzi z powrotem do głównego motywu – od razu widać tutaj duży potencjał songwriterski. W całym kawałku, względnie skromny aranż jest na tyle wciągający, że po wielu przesłuchaniach wciąż nie mam dość. Bardzo liczę na to, że Exit Someone równie dobrze poradzą sobie na zapowiadanej EP-ce. –J.Bugdol
Powiedzmy to sobie otwarcie: nowy maxi singiel Buriala, który "omyłkowo" wyciekł w trakcie trwania jednej z magazynowych wyprzedaży w sklepie płytowym, związanej z obchodami Black Friday w Toronto, nie zachwyca. Trzecia próba odejścia od formuły regularnego burial-stepu plasuje się gdzieś pomiędzy obrzydliwą bassową kolaboracją z Zombiem (swoją drogą jakim cudem dwóch tak doskonałych antropologów kulturowych mających naprawdę dużą wiedzę o mid-najntisowych rave'owych trendach popełniło tak szkaradne "Sweetz"?), a znośnym dialogiem z Toddem Edwardsem (szybsze "Temple Sleeper" z chałupniczym proto-d'n'b i powykręcanymi brejkami). Ambientowe "Young Death", zbudowane z przestrzennego loopu poddawanego tylko delikatnym mikrozmianom i firmowych dla Bevana zdehumanizowanych wokalnych sampli, brzmi zaledwie jak pozbawione "wobble'owania" Truant / Rough Sleeper. Z kolei synthowa wycieczka zatytułowana "Nightmarket" mieści w sobie tyle różnych nieokreślonych wizji tej kompozycji, że bardziej przypomina wyrwany z rąk artysty notes pełen chaotycznych zapisków, map mentalnych i zredagowanych w dziwny sposób przepisów "na hit". Na sam koniec dodam jeszcze, że piszę to z perspektywy gościa, który w Burialu widzi więcej, niż późnonocne powroty do domu pierwszą linią metra z słuchawkami na uszach i wzrokiem wlepionym w tunelową czerń. –W.Tyczka
O ile na “Un Rêve A Deux”, jeśli w ogóle, Tonique’a diametralne formowanie nowego języka french disco raczej nie interesuje, to stara się on z niego wycisnąć wszystko to co daje poczucie nośności. Jego przepis na lekkie disco française wykorzystuje znajomy bas, cięte gitary, pętle akordów i leniwą bujankę, odświeżając te elementy tak, by nie odstawały metryką na dzisiejszych plejlistach. I to w zasadzie tyle, chociaż nie można nie zauważyć, że nowa EP-ka rezygnuje z totalnej przebojowości i czerpania wprost z daftpunkowych schematów vide “Near You”. Sakramentalny przebieg kompozycji się nadal zgadza, ale działa tu na nieco lżejszych obrotach. Z tanecznego rytmu obok pauz w zwrotkach wymyka się w szczególności mrukliwy mostek, dzięki któremu ta ospała francuszczyzna nabiera jeszcze więcej wmontowanej popołudniowej blazy podyktowanej przez wokalistkę. I chociaż nie ma tu żadnych zadatków na sen, nad plażą lekko się chmurzy. –K.Pytel
Po kilku sekundach, gdy usłyszałem wokal Romy, pomyślałem sobie, że teraz główną inspiracją xx są Everything But The Girl (zwłaszcza, że pamiętam singiel z ostatniej płyty Jamiego), jednak to tylko wrażenie przy pierwszych sekundach. W dalszej części "On Hold" górę bierze właśnie Jamie XX wykręcając solidny pod względem rzemieślniczym, roztańczony beat, który spokojnie mógłby znaleźć się na jego In Colour. Natomiast od fragmentu na wysokości 2:03 wkrada się ta ostentacyjna, songwriterska przeciętność xx – to nawet nie jest Cocteau Twins dla ubogich, może jakiś gest solidarności z fanami Beach House? Nie wiem, w każdym razie londyńskie trio wciąż nie jest w stanie nagrać kawałka w pełni udanego (nie pomogły nawet sample z Hall & Oates), ale cieszy fakt, że przestali przynudzać po całości. Zawsze coś. –T.Skowyra
No grubo panowie, nie powiem. 4 minuty jakiś mroczny łucznik z nożem ściga przez leszczyny pannę w rytm dramatycznej nawijki rapera w piżamie, aby wszystko, co skumulowało się w tym absolucie, eksplodowało w patetycznym refrenie Wiśniewskiego, wizualnie oddanym za pomocą pełnego tęsknoty wzroku emigranta próbującego dostrzec nim − Polskę. Nie ukrywajmy, kto w tym ultra ważnym projekcie jest najciekawszy. Wiśniewskiemu jako artyście można zarzucić wiele, jednak postępujący geometryczny progres jaki robi w wypuszczanych co roku solowych kawałkach to jest niepojęty fenomen zasługujący na tkliwe wyróżnienie. Koleś na skraju wypalenia daje taki absolut (tak, dwa razy w jednym akapicie umieszczę to słowo, bo w końcu zasłużył), w 4 minuty (trochę) przebijając "filiżankę", blokując podium wielce szlachetnego gatunku piosenki-chujowej, wydawałoby się, że na całą dekadę, gdyby nie to, że zrobił to już dwukrotnie na przestrzeni ostatnich lat − szacun.
Cokolwiek tu dodam to i tak wyjdzie płasko, więc wkleję prywatę, bo bardziej od jakości, obuchem w potylicę, bije mnie siła reminiscencji tego kawałka i samego Michała, dzięki któremu za szczeniaka porzuciłem katowanie Honoru. Obczajcie ”Moje Serce Bije Z Prawej Strony”, nie wiem czy za wklejanie tego nie grozi sztuma, ale abstrahując od tego, fakt że te zaśpiewy tak płynnie scalały się z sobą, było wystarczającym dysonansem poznawczym, aby skutecznie zejść ze świetlistej drogi białej Europy. Szczere dzienks Michał. −M.Kołaczyk
Z "Chantaje" mam mały problem, bo z jednej strony to klasyczna Shakira, czyli jakby nie patrzeć – drętwy latino-pop, Wojtek rzucił określeniem "post-reggaeton" (znamienna obecność Malumy) dzięki temu spojrzałem na ten kawałek z nieco innej perspektywy i od razu uruchomiło mi się skojarzenie z wczesną M.I.A., a od niej wcale nie tak daleko do Major Lazer.
Niewątpliwie Shakira chciała upakować w jednym tracku wszystko to co w tym sezonie modne, czyli głównie inspiracje "muzyką świata" rodem z "Lean On" (doniosłość sukcesu tego utworu, to jak przeorał mainstream – do gruntownego zbadania), ale bliżej jej do Iglesiasa i Fifth Harmony. W "Chantaje" nudny, kliszowy refren zlewa się ze zwrotkami, aczkolwiek wyróżniłbym kilka detali, jak np. 2:15-2:22, wokalne eksperymenty w tle czy outro. Autorskie podejście Shakiry do modyfikowania ścieżki wokalu na podkładzie z coraz bardziej modnej world-music lub – jak kto woli – reggaetonu (który jednak trudno odróżnić od poprzednich kawałków Kolumbijki) jako jej nieco kuriozalna, ale mimo wszystko chlubna próba nadążania, to jakiś tam pozytyw i tak dużo więcej niż mogłem się spodziewać. –J.Bugdol
Drugi już teaser zapowiedzianego na styczeń albumu umiejscawia ekipę Dylana Baldiego gdzieś w środku tracklisty weezerowskiego Pinkertona, choć – powiedzmy to na głos – zaledwie jako przyzwoity wypełniacz. Warstwa instrumentalna poczciwie przywołuje przebojowe oblicze Cloud Nothings, ale kolejne segmenty melodyczne zmierzają donikąd, z doklejonym chyba w Photoshopie refrenem na czele, co sprawia wrażenie, że utwór trochę nie trzyma się kupy. "Internal World" potwierdza więc popowy kierunek Life Without Sound; niestety nie napawa przy tym przesadnym optymizmem, choć nadal po cichu liczę na więcej takich cukiereczów, jak "I’m Not Part Of Me". –W.Chełmecki
Powiedzieć, że gdzieś się Charli pogubiła, to jak nic nie powiedzieć; osobiście chcę wierzyć, że ktoś jej po prostu wcisnął chrzczone dragi, bo inaczej "After The Afterparty" wytłumaczyć się nie da. Kino klasy zet, raper klasy ziet, bit sklejony przez SOPHIE chyba dla żartu i hook ciosany bambusem w zlepku styropianu – halo, panna, ogarnij się. Nie wiem, być może miało to być jakieś "We Can’t Stop" w wersji Kero Kero Bonito, ale ostatecznie wyszedł potworek, który zachwyci co najwyżej fanów Chainsmokers. Nie tędy droga. –W.Chełmecki