Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Well, easy easy, jak śpiewał kiedyś pewien nieprzypadkowo wspomniany już w pierwszym zdaniu rudzielec. Z tym że Cosmo Pyke – przeciwnie do Archy’ego Marshalla – nie sprawia wrażenia, jakby w wieku 18 lat przeżywał katusze wieku średniego, a raczej jeździ na rowerze i cieszy się życiem. Wąs diabelski, chord anielski, rzekłby klasyk: to ten sam typ smoothiastej, krystalicznej, jazzowo niemal prowadzonej gitarki co u King Krule, ale podany w anturażu słonecznego przedmieścia i czekoladowych dredów. Urzeka rozmarzony, chwytliwy refren, intryguje zawiły przebieg kompozycji i tak sobie myślę, że warto chłopaka obserwować. –W.Chełmecki
Nasi znajomi z Hoops witają mnie na swoim spotify'owym profilu wiadomością przy "Rules": "New single form our debut LP, Routines". A więc ekipa pogrążona w pinkowym popie przymierza się do wydania albumu, a na zachętę serwuje właśnie "Rules" – krótki, treściwy, gitarowy lo-fi pop z chwytliwością Rosenberga czy Elbrechta, który prędzej czy później zamieszka w waszych sercach (kwestia ripitów). Bo jeśli ktoś potrafi zmieścić tyle drobnych hooków i to w przeciągu zaledwie dwóch minut (pierwsza melodia riffu, wejście violensowego refrenu i końcówka z chillwave'ową euforią gitary), to naprawdę trudno nie docenić. Ja cenię i szanuję, a na longplaya (który wyjdzie w maju) czekam z niemałą niecierpliwością. –T.Skowyra
Jorge Elbrecht nie zwalnia tempa. Jeśli przypadkiem trafiliście ostatnio na jakiś dobrze rokujący band na soundcloudzie czy innym bandcampie, z dużą dozą prawdopodobieństwa możecie założyć, że Kostarykańczyk maczał w nim palce. Nie tak dawno pisaliśmy o znakomitym singlu Drynx, a teraz nie wypada nie wspomnieć o kolejnym dobrze zapowiadającym się projekcie typa. O Presentable Corpse nie wiadomo na razie zbyt wiele, sam zainteresowany opisuje swoje nowe granie jako "music created from the perspective of a deceased songwriter", hehe. W odróżnieniu od wspomnianego Drynxowego reanimowania popu, tutaj Elbrecht sięga po klasyczne Violensowe zagrywki. Pierwsza gitara prowadzi wyrafinowany akordowy pochód, na drugiej Jorge jakby od niechcenia wygrywa eleganckie, ulotne melodie, a refrenowy zaśpiew kontruje wyeksponowaną, zgrabną linią basu. Nad wszystkim unosi się ten Smithsowo-Prefabowy vibe, który towarzyszył już wielu wcześniejszym nagraniom najpopularniejszej ekipy Elbrechta. Czekamy na więcej! –S. Kuczok
Kolejny po "Take It Back" kawałek Figgy'ego nagrany wspólnie z wokalistką Angelicą Bess znaną z Body Language znowu okazuje się zgrabnie przygotowanym dancefloorowym pewniakiem. W ogóle muszę napisać, że niezwykle podoba się kierunek, w którym zmierza producent: zasłuchany w funku, disco i zapewne w pierwszych płytach Madge (ze szczególnym akcentem na mój ukochany debiut) konstruuje bezpretensjonalne tańce, przy których można się do woli wyskakać. Ale w "Eyes On You" obecna jest również pewnego rodzaju zaduma – może trochę naiwna, ale za to pełna wdzięku i parkietowego romantyzmu. Czekam na cały długogrający album z tak obiecującymi piosenkami, choć EP-ką też bym nie pogardził. Ale na razie: kto ma ochotę na disco romans? –T.Skowyra
FlyLo napisał wczoraj, że nowy album Thundercata zajebisty i ja mu wierzę. Single też to mówią: najpierw Bruner oddał hołd songwritingowi mistrzów z Clube de Esquina, następnie z pomocą zacnych gości pofrunął w przepiękną krzyżówkę białego soulu i soft-rocka, a teraz DAJE FUNK. Hard-funk, synth-funk, sophisti-funk, nazywajcie sobie to jak chcecie – ważne, że zażera. Jak rozumiem, "Friend Zone" to taki walentynkowy żarcik skierowany do mnie w kontekście coraz bardziej niezdrowej miłości do Amerykanina, ale co tam, nie obrażam się, a już niedługo widzimy się pod sceną na koncercie w ramach Wirld Wide Warsaw. Po takich piosenkach jak ta, nie jestem w stanie nie jechać. –W.Chełmecki
Perry, idąc wzorem porozrzucanych po świecie Poketstopów, chyba przeceniła nieco swoją siłę wyciągania ludzi z domów tylko po to, by posłuchali jej najnowszego singla. Kiedyś Hitler szukał elektro, fani Amerykanki mieli szukać disco (a ściślej: disco kuli). Byłem nastawiony trochę sceptycznie do łączenia wokalu Perry z disco XXI wieku, ale produkcja Maxa Martina wcale nie jest plastikowym niewypałem jak jakieś Random Access Memories. "Chained To The Rhythm" płynie na zgrabnym vaporwave'owym, post-chillwave'owym podkładzie, ma jednak dość schematyczny refren, a udział Skipa Marleya w bridge'u jest zupełnie zbędny (chyba że jego nawijka ma wypełniać etykietkę dancehall'u) i psuje trochę końcówkę. Mimo wszystko, nie ma co narzekać, zwłaszcza, że poprzedni singiel "Rise" zasługiwał na kciuk w dół. –J.Bugdol
Mariah chyba już ogarnęła się po niefortunnej, sylwestrowej wpadce i wraca z nowym kawałkiem. Co prawda nie wysiliła się jakoś specjalnie, bo w "I Don't" nie słychać ani modernistycznych naleciałości modnych obecnie w żeńskim popie (wystarczy spojrzeć na Tinashe, Syd czy nowy singiel Missy Elliott), ani jakiegoś konkretniejszego trapowego kierunku, ale pozostanie przy raczej dość tradycyjnym formacie r&b-ballady nie sprawiło, że coś poszło nie tak. Na miarowym bicie Carey korzysta z możliwości swojego głosu i przy wsparciu YG wykręca solidny numer chwytający od pierwszego odtworzenia. Swoje robią też schowane na drugim planie pokrzykiwania, które w łatwy sposób budują charakter piosenki. Czyli bez większych sensacji amerykańska diva zdobywa mój głos swoją nową propozycją. Miło. –T.Skowyra
Walentynki, więc Crab Invasion zapraszają nas i Was do tańca. I nie jest tak źle, jak może się wydawać przy pierwszym rzucie oka na tytuł – klasyczny przebój z sofomora Whitney Houston w wykonaniu naszych indie-ulubieńców nadal kręci, wciąż buja, z początku uwodząc i relaksując house'ującym podkładem, by po chwili otwarcie wyciągać na parkiet. Trzeba przyznać, że sam proces inkorporacji przebiegł zaskakująco bezboleśnie – euforyczny hymn, przeflitrowany przez wrażliwość autorów "Caps", przeobraził się w zwiewny, idealnie skrojony na święto zakochanych kawałek, który sporo uroku zawdzięcza gościnnemu udziałowi Ali Boratyn. Tak: "So when the night falls / My lonely heart calls " – tańczyłbym, ale ja tańczę przy wszystkim. –P.Wycisło
"Everybody wants to belong". Coś się kroi. Izzi Dunn, "singer songwriter cellist ", po trzynastu latach przymierza się do wydania drugiej płyty w swojej dyskografii. A zapowiedź w postaci singla "Belong" sprawia, że będę mocno wyczekiwał na Recycle Love. Jej łączący poważkowe rejony z popową piosenką utwór to wyjątkowa sprawa – mało kto robi dziś podobne rzeczy (najszybsze i najprostsze skojarzenie – Radiohead). Wsłuchajcie się w smyczkowy aranż, który natychmiast przywodzi kapitalny zamysł młodszego z braci Greenwood i zastygnijcie bezruchu, bo co tu więcej można zrobić? Natchniona Dunn śpiewa na tle wiolonczeli pieśń o potrzebie przynależności i wiary, że zostaje tylko milczące słuchanie i nadzieja, że nadchodzący album przyniesie więcej tak znakomitych muzycznych prób. –T.Skowyra
Anna Wise – autorka całkiem solidnej, zeszłorocznej EP-ki The Feminine: Act 1, użyczająca też swojego wokalu na płytach Kendricka, najwyraźniej postanowiła poszukać nowych form wyrazu. Tym razem porzuca krzykliwe, feministyczne hasła, opuszcza transparenty trzymane na sztorc nawet w towarzystwie ballad i udaje się na plażę, gdzie w towarzystwie dżezawego, przestrzennego popu, w spokoju może oddać się sielankowym wizjom kobiecej solidarności. Dotychczas waleczne r&b teraz nabiera ogłady, spokojny soulujący wokal kreśli całkiem chwytliwe melodie podparte ambientowym synthem i saksofonem. Choć może przydałoby się tu trochę więcej wyrazistości, to w ogólnym rozrachunku "Coconuts" prezentuje się dosyć niebanalnie i zasługuje raczej na pochwałę. –J.Bugdol