Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Czy dopada was czasem tęsknota za delikatną finezją? Ja przyznam się uczciwie, że są u mnie czasem takie chwile i wtedy jestem w stanie słuchać tylko określonego rodzaju dźwięków. Na przykład "Focus" niejakich Biyo, którzy jeszcze nie pojawili się na naszym portalu (ale ich "Seasons" śmiga w czerwcowym Składaku 2016), należy do tego typu muzyki, którą spokojnie można określić "delikatną finezją": to klawiszowy pop, ale umieszczony w rejestrze modernistycznego r&b. Słychać tu wpływ Prince'a, można też dosłuchać się bardziej bezpośredniej, pchającej się na parkiet wersji Inc. No World (przegięli z tą nazwą tym razem), a na wysokości 1:47 pojawia się blake'owska impresja przecinająca utwór i prowadząca do wyśmienitej kulminacji. A to oznacza, że już wkrótce pochodzący z Nashville (ciekawe, czy znają się z Jensenami?) Biyo mogą zaatakować dłuższym materiałem, który przyniesie znakomite piosenki przepełnione, a jakże, delikatną finezją. −T.Skowyra

–W.Sawicki
Wiele można zarzucić twórczości Borixona, ale na pewno nie nudę. W tej uroczej mimikrze przelotu Belmondo (a może nawet Oyche Doniza z uwagi na wiek), autor kultowych "Papierosów" kolejny raz zaskakuje i wygrywa nieskomplikowanymi wieloznacznościami ("Nie schodzę z topów / Zostaję i palę jointa roku"). Popularny Borygo na trzecim singlu ze zbliżającego się długograja udowadnia, że jako jeden z niewielu weteranów sceny bez problemu odnajduje się na niuskulowych bitach – za to szacunek. Skłamałbym, gdybym napisał, że jakoś szczególnie czekam na album, ale ten utworek pewnie odpalę jak papierosa palę czy tam parę razy, i mimo że nie piję yerba, meeeejt, nie rzucę tego ścierwa. –P.Wycisło
To, że DJ Khaled jest świeżo upieczonym tatuśkiem, łatwo poznać po jego miniaturowej kopii na okładce singla. Ponieważ pozostała dwójka z tego tria też należy do raczej rodzinnych typów, to zebrali się, żeby wspólnie coś spłodzić. Gdyby fakt, że kończy się karnawał jakoś specjalnie wpływał na mój harmonogram imprez, to pewnie płakałabym, że nie będzie mi dane tańczyć do tak pełnokrwistego bitu. Queen Bey obeznana już ze swagiem i trapem po "Formation", Jay-Z pewny siebie jakby Kanye klepał go po plecach. Krążą pogłoski o jakimś wspólnym albumie królewskiej pary, pozostaje nam powiedzieć jedynie:

–A. Kania

–W.Sawicki
Po Syd i Martiansie przyszła kolej na Steve'a Lacy'ego. Jak wiadomo, w Internet jest on odpowiedzialny głównie za "obsługę gitary", nie ma się więc co dziwić, że w najnowszym singlu zapowiadającym Steve Lacy's Demo na pierwszy plan wybija się właśnie ten instrument. "Dark Red" to dosyć surowa kompozycja, przy okazji jawi się też jako indie-rockowa interpretacja r'n'b. Miłym zaskoczeniem po nieco statycznych zwrotkach i refrenie jest krótki, ale zapadający w pamięć bridge (2:03), który wprowadza odrobinę więcej ruchu do rockistowskiego szkieletu. Przyznam, że na początku byłem trochę zbity z tropu gitarowym charakterem "Dark Red", ale po kilku odsłuchach uległem tej mantrze po linii odchudzonego D'Angelo i kciuk powędrował minimalnie w górę. –J.Bugdol
Tak jak pisałem przy okazji plejki Jamiro – "Automaton" nie był numerem, który powalił mnie na kolana. "Cloud 9", drugi singiel z zapowiadanej płyty, też nie okazał się olśnieniem, ale zdecydowanie bardziej mi się podoba. Nietrudno zgadnąć dlaczego: zamiast retro-futuro anturażu nosi znamiona charakterystycznego dla Jamiroquai stylu: basowe groove'y, disco-funkowy feeling, wyluzowaną nawijkę i śpiew Jaya, no i nośny, zapamiętywalny chorus. Ale nawet siostra Penélope Cruz nie sprawi, że zakwalifikuję ten numer do killerów, zwłaszcza jeśli zestawimy go z wcześniejszymi highlightami z dyskografii zespołu. Ale mnie i tak cieszy fakt, że w 2017 mogę słuchać nowego singla Jamiro i ripitować z całą przyjemnością po mojej stronie. Nowa płyta wyjdzie już w marcu (prawie w kwietniu). Czekam więc. –T.Skowyra
Missy zawsze lubi próbować nowych rzeczy i nie boi się kolejnych zmian. Co więcej, potrafi wejść w nową skórę w imponujący sposób czego dowodzi "I'm Better". Proste, że Elliott jest lepsza od sporej grupy dziewczyn papugujących obecne trapowe patterny, bo nie tylko korzysta z aktualnej stylistyki, ale jeszcze dokładnie wie, czego chce. Trzy plumknięcia, minimalistyczny bit, Lamb na ficie, niepokojąca atmosfera – nie wiem, ale gdyby Desiigner urodził się kobietą, to może właśnie tak brzmiałyby jego single? W każdym razie "I'm Better" zarówno na płaszczyźnie produkcji, jaki i dziwnych, unikalnych hooków zgarnia całkiem sporą pulę. Będzie jakaś płyta, Missy? –T.Skowyra
Spoglądam na teledysk i zastanawiam się przez chwilę, czy to Lionel Messi w koszulce z napisem "Wu-Tang Clan" nagrał coś z Nayvadiusem, ale w okolicach 1:01 wchodzi wokalny popis, a ja już nie mam wątpliwości, że to Aaron Ramsey, czyli bezsensowna ekwilibrystyka, przesada i ogólne niezrozumienie zasad gry. Dobra, nie będę ukrywał, że z tą kapelką od zawsze mam na pieńku za produkowanie klasycznie zerowej muzyki. Niestety, nic się nie zmienia, nawet gdy zapraszają moich ulubionych nawijkarzy. Otrzymujemy nudny, bezbarwny, pozbawiony chwytliwości track, którego jedynym mocniejszym punktem jest – cóż za niespodzianka – gościnka Future'a. "I don't understand why you're so cold"? Ponieważ przy piosenkach Maroon 5 umiera się z nudów, drogi Adamie. –P.Wycisło
Lana Del Rey/more of the same – i na tym mógłbym zakończyć, ale to nie Twitter, poza tym nie potrafię "miażdżyć" tak bardzo "w punkt" i "bezlitośnie" jak przysłowiowy Marcin Meller, stąd konieczność dalszego wywodu.
"Love" to bezpłciowy, post-symfoniczny, pseudo-vintage'owy pop nadrabiający braki podniosłą atmosferą. Del Rey dalej próbuje zgrywać jakąś Nancy Sinatrę, a efekt jest prawie tak marny jak ostatnia płyta xx czy większość numerów z eurowizyjnych preselekcji. Jedna z kandydatek do "reprezentowania Polski w Europie" przed swoim występem została nawet ochrzczona mianem "polskiej Lany Del Rey". W kontekście "Love" przyjmijmy, że był to wysublimowany diss, choć wciąż mniejszego kalibru niż standardowe porówniania do Celine Dion. –J.Bugdol