Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Czyżby Ramona Gonzalez wracała do formy po niezbyt satysfakcjonującym LP Liquid Cool? True. A czy jest szansa, aby ponownie, z tym właśnie nowym numerem, wspięła się na szczyt naszej listy rocznej w singlowej kategorii? Jest naprawdę dobrze, ale jednak odpowiedź znajdziecie w tytule piosenki. Piosenki zwiastującej nowy album Nite Jewel − Real High, który pojawi się już na początku maja i wiele wskazuje na to, że będzie czego słuchać. Zapętlająca się sekwencja akordów płynie błogo po nieboskłonie (ale przygotujcie się na miłe niespodzianki: 2:48 − so good), a gdzieś między klawiszami, pociągnięciami saksofonu i dolnym rejestrem (przydają się te wspólne jamy z Dâm-Funkiem) chowa się Ramona ze swoim niepewnym, kruchym głosem (ach to jej "true"!). I w tej kreacji, czyli w kobiecym synth-r&b (warto tu wspomnieć, że u nas tym torem podążają dziewczyny z Enchanted Hunters, które już niedługo, mam nadzieję, trochę pozamiatają), Jewel czuje się najlepiej. No i przyznaję bonusowe punkty za nawiązanie do Det Sjunde Inseglet w klipie. −T.Skowyra
Rae Sremmurd i Chief Keef na upbeatowym podkładzie Mike'a, czy to mogło się nie udać? Po bliższym kodeinowym trapom “Gucci On My“ z 21 Savage, Migos i YG (cóż za team!) na pokładzie, Williams uderza w bardziej pogodne tony, wypełnione festiwalem wyluzowanych nawijek i niekończącą się repetycją chwytliwego refrenu. To granie nieaspirujące do zupełnie niczego, miły soundtrack do popołudniowego piwa w plenerze i trzeba przyznać, że nawet z takim podejściem producent wypada całkiem przekonująco. Ransom 2 już w najbliższy Tłusty Piątek, nie przegapcie. –W. Chełmecki
Ze wstydem przyznaję, że pierwszą płytę UL/KR darzę sporą sympatią. Nie wiem, czy to przez słabość do grafomanii, czy jednak z powodu głosu Króla, przywołującego przemiłe skojarzenia z Piotrem Roguckim– nieistotne, nadal lubię do niej wracać. Obawiam się jednak, że nowy projekt Błażeja Króla będzie fundował wszystkim stosunkowo masochistyczną przyjemność. Inna sprawa, że tytuł z pewnością nie kłamie, gdyż kompozycja straszy nieudolnością i dawką subtelności charakteryzującą klasycznie polską piosenkę kabaretową. My tu wszyscy kochamy poezję śpiewaną, ale temu utworkowi bliżej do przeglądu piosenki turystycznej "YAPA" w Łodzi, który zresztą gorąco polecam. Strasz mnie, strasznie, niestety straszne bezkrólewie tu panuje, a płyta Bental, która zostanie wydana za dwa tygodnie, prawdopodobnie nie poprawi tej sytuacji. Z dobrych wiadomości: macie pretekst, by sięgnąć po książkę Kōbō Abego. –P.Wycisło
Jeśli mnie pamięć nie myli, to na ostatnim longplayu Juan Maclean In A Dream nie pojawił się taki techno-popowy wałek jak "Can You Ever Really Know Somebody". Podopieczni DFA Records dość mocno zbliżyli się do późnych produkcji Luomo (Convival albo Plus) przy kręceniu swoich własnych tańców dla disco-robotów – syntezatorowa melodia jest zimna i groźna jak u fińskiego maestro, wokal wkracza tylko w precyzyjnie wyznaczonych momentach, a atmosferę podgrzewa pędzący szkielet rytmiczny. Nie brakuje tu również ciekawych detali: weźmy moment, kiedy na 2:18 nagle pojawia się syntetyczny electro-chór przywołujący pop z lat osiemdziesiątych – prosty zabieg, a jak świetnie, nawet jeśli na moment, zmienia optykę tracka. Czyli Juan Maclean wciąż w grze jeśli chodzi o parkietowe pewniaki. –T.Skowyra
Tabloidy od razu wychwyciły dość oryginalną kreację, którą Nicki miała na sobie podczas Paris Fashion Week, ale chyba nie spostrzegły, że urodzona w Trynidadzie raperka wypuściła przed momentem trzy nowe kawałki. Oszczędny "Changed It", jeszcze bardziej minimalistyczny "Regret In Your Tears" oraz mój ulubiony z tej trójcy "No Frauds", gdzie pojawiają się również Drake i Lil Wayne. Murda i CuBeatz lepią pływający, wychillowany, ale i "mroczny" podkład, Nicki rzuca rapowaną zwrotkę i świetny, przekwaszony hook w refrenie ("I don't need nooo, frauds!"), Drake dodaje kilka wersów, ale i tak show kradnie wszystkim Weezy swoim nieludzkim, "gadzim", melodyjnym flow w ostatniej zwrotce. Myślę, że jeśli w przyszłości pojawi się nowy album Nicki, to "No Frauds" powinien znaleźć na nim swoje miejsce, a sama Minaj może pokusić się o koronę królowej trapu, choć konkurencja w tym roku jest spora. Tym lepiej dla nas. –T.Skowyra
W objęciach łzawego smyczka, jadąc na kliszy młodzieńczej przyjaźni i niejako w opozycji do wypuszczonego równolegle, bardziej sfrikowanego (i również fajnego) ""Witch", Alex Giannascoli snuje prostą historię prostymi środkami: ogniskowym biciem, powstawianym gdzieniegdzie gitarowym slidem, dwoma wokalami. "Bobby" to trochę casus "Harvey", tylko jeszcze bardziej leniwe, bliżej ducha country, ale tak samo jak wtedy urzekająco. Coś jest w tym chłopaku, że nawet gdy odpuszcza sobie kombinowanie i harmoniczne mimikry Elliotta Smitha, to daje radę. I tym razem jest podobnie. –W.Chełmecki
–W.Sawicki
Koleżka z Atlanty uderza z grubej rury. W jednym numerze zmieścił przebojowość Jacko, atłasowe r&b siostry tego ostatniego, disco wibracje wczesnej Madonny i jeszcze do tego wszystkiego nawinął parę wersów. Gdybym miał wymyślić jeszcze jedną referencję, to postawiłbym na Dornika próbującego swoich sił w bardziej wyluzowanym, tanecznym repertuarze. Bo ten kawałek powinien mieć ostrzeżenie: "niebezpiecznie zaraźliwy" – hooki rozsiano tu równomiernie w każdym sektorze kompozycyjnej układanki i trzeba się mocno postarać, aby ich nie dostrzec. Dlatego nie ma wątpliwości, że "Casino" będzie często towarzyszyło mi podczas tegorocznych wakacji. A już 24 marca Daye Jack poleci z całym długograjem No Data i jeśli tam będzie więcej tak mocarnych, dance-funkowych jamów, to jeszcze się spotkamy. –T.Skowyra
Powroty, powroty... ledwo pisałem o Land Of Talk, a okazuje się, że również Fleet Foxes szykują się do wydania kolejnego albumu. W ich przypadku niewiele się przez te 6 lat zmieniło, no może poza tym, że jeszcze bardziej stracili na wyrazistości. Zawsze podobała mi się opinia, że ten band to bledsza wersja My Morning Jacket i na dyptyku "Third Of May/Ōdaigahara" mamy wręcz idealne potwierdzenie tej tezy. Nie dajcie się zwieść długości tego utworu – to jedyna formalna ekstrawagancja. W zamierzeniu rozbudowana kompozycja właściwie wyróżnia się tylko tym, że ma 8 minut i uderza po głowie skumulowaną, zamazującą obraz całości produkcją gitar i pianina. Próby konstruowania jakichś para-suit są komiczne, jeśli brak jest czegokolwiek, co mogłoby zapaść w pamięć, a wszelkie ciekawe motywy zduszone są w zarodku. –J.Bugdol
Mija 7 lat od ostatniej płyty, 2 rok od reaktywacji zespołu, ale dopiero teraz dostajemy zapowiedź Life After Youth, które ma ukazać się w maju. Na "Inner Lover", Land Of Talk prezentuje nieco inne oblicze. Niewiele zostało z gitarowej neurotyczności, wokal Elisabeth Powell też jakby złagodniał. Na synthowym, repetycyjnym podkładzie niewiele się dzieje, wiodące arpeggio jest urocze w swojej melancholii, ale jednak zbyt bezbarwne i nużące, bo nie wiem jak Wy, ale ja od Land Of Talk wcale nie oczekuję słabych indie kopii krautowych medytacji. Nie ma tutaj zbyt wielu elementów, które mogłoby mnie zatrzymać. Doskonale pamiętam jak wyrazisty był to zespół i nie potrafię zastosować wobec niego taryfy ulgowej. Cóż, pozostało wierzyć, że zapowiadany album będzie prezentował nieco wyższy poziom. –J.Bugdol