Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
W ostatnim odcinku programu Kuby Wojewódzkiego doszło do sporych KONTROWERSJI, a to wszystko przez osobę Tomasza Adamka, który opowiedział co nieco o swoim życiu rodzinnym (nie będę przytaczał, bo łatwo to sprawdzić). Z tego powodu w mediach wybuchła burza, co trochę przesłoniło premierę nowego singla drugiego gościa programu, czyli Natalii Nykiel (której też dostało się od boksera za to, że nie gotuje i nie sprząta, lol). A szkoda, bo dziewczyna znowu udowadnia, że można w naszym kraju nagrywać masowe hity i wcale nie trzeba przy tym nisko upadać. Już pierwszy kontakt ze "Spokojem" podpowiada, że szykuje się kolejny po singlach "Bądź Duży" i "Error" olbrzymi przebój piosenkarki. Ciekawe, że syntezator wygrywa melodię, która nieodparcie kojarzy mi się z drive'em "Tik Tok" Keshy, ale mimo to numer jak najbardziej wpisuje się w obecny obraz mainstreamowego popu. A najbardziej cieszy, że po raz kolejny Nykiel serwuje nam potężny refren (odwracający uwagę od nie tak porywających zwrotek), który już za moment będzie rządził na niemal każdej imprezie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy. –T.Skowyra
Kiedy w kwietniu ubiegłego roku Małgorzata Penkalla z Magdaleną Gajdzicą zapowiadały, że na nowej płycie będzie bardziej synthowo i transowo, to osoby śledzące rozwój Enchanted Hunters nie miały prawa czuć się zaskoczone. Wystarczyło znaleźć się na którymś koncercie w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy albo sprawdzić znakomity zapis koncertu dla KEXP, nagrany przy okazji Off Festivalu w 2015 r. Konstrukcja “Fraktali” wnosi jednak dwa nowe elementy lekkiego, ale jednak zaskoczenia. Co istotne, pozytywnego! Po pierwsze, śpiewane jest po polsku, zgodnie z obietnicą. Głos Penkalli brzmi przez to jakoś tak w nowy sposób, trochę dziwnie, ale spoko, bo liryk siedzi dobrze. Pytanie, jaki procent płytowego materiału pójdzie za tym patriotycznym ciosem – chciałoby się więcej. Po drugie, tak mechanicznie napędzonego utworu jeszcze pod marką Enchanted Hunters nie było. Bez fletu, skrzypiec, bez pościelowego r’n’b, bez folkowych harmonii wokalnych… Lecimy do przodu z eightiesowym duchem analogowych maszyn. Dodatkowo, z tymi chórkami Gajdzicy, “Fraktale” są jak z Jessy Lanzy, tyle że Enchanted Hunters mają serio większy potencjał. Jestem spokojny, siedzę sobie i czekam na tę opóźniającą się płytę. –M.Hantke
edit: tekst oddałem do druku przed koncertem w Alchemii z Krakowa. Uzupełniam, że większość tekstów okazała się być polskimi, w tym również w utworach dotychczas śpiewanych w języku Shakespeara.
DJ Khaled kojarzył mi się raczej z irytującymi, bo przestającymi śmieszyć po kilku chwilach okrzykami, cudowną okładką Major Key, którą chętnie bym powiesił sobie nad łóżkiem oraz byciem kolegą wszystkich. Tym razem udało mu się uciec z tej klatki, którą sam sobie stworzył, bo nie rezygnując z ciągłego celebrowania sukcesu i radowania się z życia, tworzy przy okazji jeden z fajniejszych kawałków, jaki miałem okazję ostatnio usłyszeć. Bieber jako provider hooka wypada sympatycznie, Quavo i Chance nie zawodzą, a obecność Wayne'a przypomina, że Carter V nie ujrzał światła dziennego, co jest właściwie jedynym smutkiem, jaki towarzyszy przy obcowaniu z "I'm The One". Czy będzie to jeden z przebojów tego roku? Tak może się zdarzyć, a ja tymczasem na słońce czekam z jeszcze większym utęsknieniem. –A.Barszczak
Choć mało o nich wiadomo, Superorganism to dziwaczny twór. Ich usunięty z sieci numer "Something For Your M.I.N.D." (niewyczyszczone sample) porównywano do Gorillaz, ale to chyba nie do końca dobre skojarzenie. Chyba że chodziło o Gorillaz w wariatkowie. Ta banda porąbanych gości gra jakiś weird pop w rodzaju zakręconych Super Furry Animals, Pizzicato Five czy Beta Band. Czyli po prostu potrafią w ciągu trzech minut zmieścić deszczowe intro, dziwnego kolesia, gitarowe riffy, syntezatorowe linie, telefony, szkolny chórek, urywający głowę chórek i takie tam inne. Krótko mówiąc, takimi kawałkami jak "It's All Good" Superorganism jest w stanie ożywić ten skostniały krajobraz popu, w którym wszystko wydaje się podobne do wszystkiego. Kibicuję i liczę na więcej. −T.Skowyra
Cztery lata to dużo. Na tyle dużo, żeby się zestarzeć, przegapić rewolucję albo zapomnieć o tęsknocie za weteranami młodości. Phoenix to było moje Real Estate lat 00's i pozostał mi do nich pewien nieusuwalny sentyment z czasów nastoletnich. "Czas zapierdala", inni bohaterowie epoki, Strokes, skutecznie uciekli w synthowe konstrukcje i Francuzi dokonali podobnego manewru, stopniowo, z albumu na album żegnając się z resztkami gitarowości (która od początku była raczej tłem). "J-Boy" to synth-pop typowy dla byłych "indie popowców z gitarami" – nieco szorstki, ale wciąż melodyjny, bardziej new romantic/new wave niż prostolinijnie popowy. Szkoda, że płaskie, bezbarwne zwrotki psują efekt całości, kontrastując z całkiem zgrabnym, inkrustowanym synthowymi motywami refrenem. Pozostaje spory niedosyt, bo bardzo chciałem żeby się udało, a udało się połowicznie. Oby Ti Amo było lepsze. –J.Bugdol
Nie od dziś wiadomo, że Alex Smith to nie tylko specjalista od Detroit Techno. Tym razem miesza house Larry'ego Hearda z nu-disco Tony'ego Bettiesa i funkiem Damona Riddicka. Pomaga mu wracająca do formy Ramona Gonzalez, która na tle oldskulowego podkładu przypomina mi jakąś zapomnianą gwiazdę r&b lat 80. "Confess To U" prowokuje do użycia wyblakłych klisz o plaży i piasku, ale chyba nie da się inaczej, skoro ten utwór pewnie na stałe wejdzie do mojej (i pewnie nie tylko mojej) wakacyjnej listy singli. –J.Bugdol
"Thinking" to druga z miniaturek, będących odrzutami z nadchodzącego albumu Louisa Cole'a, które autor postanowił mimo wszystko udostępnić słuchaczom. Śmiało można tu mówić o drobnym post scriptum do "Weird Part Of The Night", bo to ten sam typ prog-synth-chiptune-funku (w tym miejscu sam zainteresowany szeroko się uśmiecha), co tam. Mechaniczny rytm i charakterystyczne, "rwane" syntezatorowe akordy stały się znakiem firmowym Cole'a i z mojej strony nie pozostaje nic innego, jak tylko pochwalić i zadeklarować, że im więcej takich strzałów, tym lepiej. Dla ludzkości, w sensie. –W.Chełmecki
Kapota? Nie wiem, co to za jeden, ale w "Kasuj Mój Numer" słyszę przefiltrowane przez wrażliwość Janusza Tracza flow Borixona (węgorze!) zaklęte w zawadiackim stylu młodego Tedzika na bicie spod znaku wczesnych Neptunes. Właściwie od pierwszej linijki jestem kupiony ("Jak jesteś pałą / Paaaałą"), a kanciasty strumień świadomości głównego bohatera świetnie sprawdza się jako przewodnik po zaułkach stulejarskiej części Warszawy. Jeśli czasami coś tam językowo nie styka, to wiadomo, tym gorzej dla języka. Bez dwóch zdań jest tu wiele linijek o kultowym potencjale ("Kończąc Se Tyrkę Na Hali Koszyki...", "Z Radyjka Leci Mi Jackson...", "Nie znajdą na GPS-ie / Bo Nie Ma Zasięgu Tu W Lesie"), a przecież właśnie tego wszyscy oczekujemy od życia. Cytując celny (w punkt!) komentarz z YouTube'a: "patorap jazda bez trzymanki, a nie jakieś bajki o pieniądzach i udawana gangstera". Tak trzeba żyć. Ktoś wie, jak znaleźć go na Uberze? –K.Bartosiak
Znowu odwiedzamy Meksyk w poszukiwaniu grywalnego popu. Podobnie jak ich krajan Wet Baes (czekamy na album tego małolata), duet Clubz porusza się po terenach szlachetnego indie (heh), ale spory nacisk kładzie na dance. I tak "Popscuro" pływa w dreamowej otoczce, przez którą przedostają się ciepłe promienie słońca. Najjaśniejszym jest czarujący leniwą nostalgią, nucący się z automatu gitarowy riff, choć rozklikany mostek z nową konfiguracją w zwrotce również przyjmuję z otwartymi rękami. Ale główną siłą piosenki jest dla mnie czysta, nieskrępowana przyjemność ze słuchania – melodie sprawiają, że mogę sobie wręcz wyobrazić, że leżę gdzieś w trawie w środku dnia, patrzę w niebo i nie martwię się zupełnie niczym. To cenne, więc oczywiście czekam na majową premierę płyty. Zapowiada się pewny kandydat do ścieżki dźwiękowej lata 2017. –T.Skowyra
Odpalam intro, wjeżdża ejtisowy klawisz i od razu sobie myślę: "jeny, ale obskuuuuur". Zagubiony singiel z lat osiemdziesiątych, z ery new romantic, gdzie syntezatorem zdobywało się serca. Albo z epoki najntisowego disco polo, ale tylko "jakieś z tych lepszych lektur lepszych takich, znanych aktorów". I pewnie gdyby chodziło wyłącznie o przyjemną reminiscencję, to nawet nie chciałoby mi się pisać o "Zakochanym Człowieku" Better Person. Ale my tu znamy Adama Byczkowskiego i wiemy, że w songwriting to on umie, i dlatego nie ma zaskoczenia, że jego najnowsza piosenka zaspokaja pragnienia synthpopowych narkomanów. Polecam piękny hook na wysokości "znikaaaaaaaaaa / na zaaawszeeee / z każdym dnieeeeeeeeeeem" (tak jest, cały song jest po polsku), bo w tej grze refren z założenia musi chwytać. No i nie mogło zabraknąć symbolu romantycznego popu, czyli solówki na saksofonie. I co wy na to? Bo ja nie mam pytań i czekam na więcej. −T.Skowyra