Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Propsowana przez Iggy'ego Popa japońska songwriterka z Nowego Jorku przestawia rockistowski semafor i wprowadza swój pianinowy, smutnawy indie-pop na żwawe, dyskotekowe tory. Liczę, że w tym przypadku końcową stacją będzie czołówka listy Carpigiani, ale nikt nie wie, jak będzie.
Zaczynamy od bassu! Martijn (podobno tak to się czyta) wrócił z nowym (piątym) albumem na Ostgut Ton. Pionier muzyki kiedyś nazywanej "Future Bass". Mój faworyt od czasów albumu "Great Lenghts", który zalałem piwem i podeptałem w 2010 supportując Deadbeata w Eskulapie 😞 Smutna historia. Muzyka też niezbyt wesoła, ale na pewno nie pozbawiona emocji. "Voids Two" to utwór zamykający album. Mroczny bassline, loop wokalny i synthy prosto ze snu. Idealne na początek tego burego tygodnia. Let's go!
Mogłoby się wydawać, że to kolejny gustowny numer Unknown Mortal Orchestra, ale nie, bo to najnowsza, wysublimowana propozycja nadziei psych-r'n'b-popu. Zresztą co ja się będę nadmiernie produkował, przecież i tak wszyscy czekają teraz na mecz, zapewne z podobnym utęsknieniem jak MorMor na ciepło.
- ej, janelle, tessa, chodźcie tutaj do mnie
- co tam zjarany?
- co jest ziom?
- co jest z wami dziewczyny?
- no spoko jest, o co ci chodzi mordo?
- gitara gra jak zwykle
- no, to kurwa dobrze, sprawa jest do zrobienia
- ty, jaka kurwa znowu sprawa
- no, kawałek trzeba nagrać, rozumiecie jedna typiara z drugą?
- ej dobra, ty ziom, ale jaki kawałek kurwa? o czym kawałek? co za kawałek?
- jak to kurwa o czym! o piździe!
- o piździe?
- o cipie!
- o cipie?
- tak, jeden koleżka miał kiedyś taką motyw przy pierwszym swoim w ogóle w życiu ruchaniu, że poznał jakąś pannę na baletach, coś tam się zwąchali, poszli do niej na chatę, ale typson wyjebał wcześniej tyle alko, że jak wszedł do akcji językiem, to zabrał się do tego jak jeleń do lizania soli pod paśnikiem i się zbełtał jej na brzuch
- czyli ta cipka to nie był lizak chupa chups, tylko lizak spod szafy hehe
- no i on jak opowiadał tę historię, to mówił, że wyobraź sobie, że to nie była najbardziej zjebana rzecz, jaką mogłem zrobić, ona tak patrzy, ja tak patrzę, przejebane kilkanaście sekund ciszy, no i żeby moje życie jeszcze bardziej wyglądało jak american pie, to powiedziałem jej, ej nie przejmuj się, to nie dlatego, że się nie umyłaś hehe
- uuu niee ziom, tylko nie to, proszę cię
- no, i o tym macie nagrać, ślicznotki, że jak będę na melanżu, gdzie dupeczki nie będą chciały tańczyć, bo będzie leciał jakiś the national weekend to ja to zapodam i ma być kurwa zaraźliwy refren
- ok, dwa punkty dla ciebie zjarany
- jestem tu hehe

Jeden z gości z nu-jazzowego (no powiedzmy) kolektywu BadBadNotGood postanowił wyrzucić Maca DeMarco z psych-popowego promu kosmicznego wprost w wyludnioną przestrzeń okołotameimpalowską. Wrzućcie ten późnobundickowski numer na słuchawki i poczujcie się jak w stanie nieważkości.
Współlider kanadyjskiego Vesuvio Solo zasunął tak pięknym, koronkowym yacht-rockiem, że głowa mała. W obliczu tego dość nieoczekiwanego, acz niezwykle radosnego wydarzenia dla akuszerów wysublimowania wyszedłem z siebie i stanąłem obok jako odrodzony fan Dennisa Wilsona. Cam czeka i na Waszą miłość.
Najzdolniejszy członek kultowego labelu Dark World efektownie wybił się na artystyczną niepodległość i wydał niedawno dość osobliwy, acz bardzo frapujący album, który trudno do końca sklasyfikować, powiedzmy, że jest to prog-jazz-rap, z tym że nawijce Sena często bliżej do czegoś w rodzaju melodyjnej melorecytacji. Z całej imponującej kolekcji tego gabinetu muzycznych osobliwości najbardziej trafia do mnie delikatnie rundgrenowskie "How It Feels", w którym prog-funkowe wygibasy Thundercata zderzają się z sypialnianą, psych-popową schizofrenią Ryana Powera. Potrójny axel godny Tonyi Harding.
Mac DeMarco skrzyknął paczkę znajomków, żeby dorzucić swoje trzy autotune-r'n'b-lo-fi-synthowe grosze do modowej gali, która ostatnio zawładnęła wallami na fejsiku. Fajny, luzacki song, liczę, że to coś więcej niż jednorazowa akcja.
Słynna Irlandka spełnia moje marzenie i próbuje ujarzmić nokturnowy, pełen seksualnego napięcia disco-house legendarnego mistrza konsolety Maurice’a Fultona. Strzał do własnej bramki wysublimowania, teraz już tylko nieokiełznanie na parkiecie.