Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Komentarz czytelnika (Łukasz Łachecki): "AS A.W.O.L", witch house'owa wersja Lopatina z Garden Of Delete, nie jest pierwszym wyjściem AS z mroku (w świat popowych struktur) – wystarczy wrócić np. do urokliwego "AS Chingy". Ale singiel z PAN-owskiego debiutu Another Life, napędzany głosem nowego, nieludzkiego wokalisty na pokładzie (Oracle) mógłby stanowić ozdobę nowego filmu Gaspara Noe - taki jest popowy! Oby wszyscy awangardziści medytowali nad technologią z podobnie miażdżącymi skutkami.


Wyborowy, sparowany naprędce duet w cieniu w wieży Eiffla na pełnym spontanie udziela ważnej modowej rady dla niepewnych swojej seksualności mężczyzn, a to wszystko na odkurzonym, wyluzowanym bicie Westa. Pamiętajcie, zdobiona torebka to indyferentna płciowo torba na ramię.
D A V I C I I: Pojawił się poważny zawodnik w post Lil Peepowej grze. Kolejny benger od Ariesa to bardzo zgrabne połączenie tego co modern nastolatkowie kochają. Romantyczna gitarka, repetycja wokalna i brudny beat – i choć śpiewa, że nara, to myślę, że nieraz jeszcze pojawi się na ripicie z hitem zainspirowanym 2000s.

Najnowsza, nieco mgławicowa propozycja Adiego brzmi jak zwiastun powrotu chillwave’u w cukierkowym Lechistanie. To wakacyjny, nabrzmiały od treści trip, po którym stracisz grunt pod nogami i będziesz prosił o więcej. Post-discopolowy, sochaczewski sound to coś, o czym nie wiedziałeś, że śniłeś.
Gorzkie lody to swoisty oksymoron, ale i AlaZaStary są pewnego rodzaju oksymoronem w polskim popie, bo każda ich piosenka to mała słodycz. Tym razem duet jest w wakacyjnych nastrojach i z typową dla siebie gracją wysyła w świat juniorboysową pocztówkę pełną słońca. Zamawiam trzy gałki i proszę o więcej.

Pytacie w listach, gdzie to cholerne Arctic Monkeys. Szczerze, to daleko od sfery moich zainteresowań, ale już odpaliłem tę nową płytę, żebyście nie zawracali mi gitary. I wiecie co? Nawet specjalnie nie żałuję tych 40 minut, jednak wracać nie będę, no ewentualnie do glamrockowego, nieco teatralnego “Golden Trunks” z wrzynającym się w pamięć chropowatym riffem. Może to jedynie Bowie czy inny T. Rex w krzywym zwierciadle, ale jak to wrze.