Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Stroboskopowe digi-r’n’b pod auspicjami OVO Sound. Uważajcie, żeby nie rozjebać pensji w jeden Weeknd.
Średnio odpowiada mi przesłanie tej piosenki, jednak jestem zupełnie bezbronny wobec tego napchanego treścią, eksplozywnego refrenu, który jako żywo przypomina największe polskie przeboje z lat osiemdziesiątych. Jurkszta powinna być dumna z takiej naśladowczyni.
Poniższy dostojny, progresywny trap z polichromatyczną, trójwymiarową nawijką ugruntował pozycję Migosów i pozwolił im na dobre roztopić śniegi ortodoksyjnego rapu. Bitelsi naszych czasów? Donald Glover nie blefował.
Lekko psychodeliczny, klawiszowy pop/r'n'b nie pozwala na spokojne podpieranie ściany. Być może nie olśniewa za pierwszym odsłuchem, ale z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Każdą tegoroczną domówkę bez Miguela uznaję za niebyłą.
Kanadyjski indie-pop w czułych objęciach z lekka frankofilskiego basu. Swoją drogą, pamiętacie jeszcze o Whitest Boy Alive?