Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Mr Twin Sister w swoim nowym funkująco-post-discowym singlu demonstrują, ile promieni słońca mieści się pod koniec lipca w całym mieście, a zwłaszcza w nadmorskim kurorcie. Gdyby ktoś się zastanawiał, jak najlepiej słuchać tego letniaka, to polecam na rozgrzanym tarasie z lampką prosecco w dłoni.
Bardzo dziwna, mocno dziwna, całkiem dziwna, trochę dziwna, minimalnie dziwna ta tegoroczna płyta Melody Prochet. W "Desert Horse" owe brzmieniowe zbzikowanie osiąga swoje apogeum, w tej kompozycji jest zawarte niemal wszystko. Wczesne Pink Floyd, ye-ye, parkerowska psychodelia, autotune, arabskie wręty – to tylko pierwsze z brzegu skojarzenia. Zachęcam do dalszych poszukiwań na własną rękę.
Prawdziwy kalifornijski dream team (Dam-Funk, Thundercat, Snoop, słabo?) stoi za tym wyczilowanym, gruwiastym synth-funk-rapem w stylu Andersona Paaka. Włączcie sobie, jak chcecie zapomnieć otaczającej Was rzeczywistości albo po prostu posłuchać niezłego numeru.
Burzliwe rozstanie Maca z Arianą mimo wszystko chyba trochę mu się przysłużyło, przynajmniej pod względem artystycznym, bo dawno żaden jego numer tak bardzo mi się nie podobał. Jego dzisiejszy singiel to dwuaktowy, post-breakupowy rap o sile przyciągania wczesnych produkcji Kendricka Lamara. Miller, trzymaj się!

Nie jest to już towar pierwszej świeźości, jednak musiałem o nim wspomnieć, żeby nie utkwił na mieliźnie zbiorowej niepamięci. A do tego nie mógłbym dopuścić, bo to micro-synth-funk-soulowa kometa o dziwacznej trajektorii, która brzmi jak efekt podejrzanych machinacji Akufena w r’n’bowej strukturze. Ale tak naprawdę nie trzeba tu żadnego Marca Leclaira z Montrealu, wystarczy sam magiczny dotyk Moodymanna.
Co prawda Pride month skończył się w zeszłym tygodniu, a Tessa Thompson potwierdziła spekulacje o związku z Janelle Monae #yournewfavouritecouplealert. "Make Me Feel" bez cienia wątpliwości jest ukłonem w stronę dziedzictwa Prince’a. Prawdę mówiąc niewielu artystów naszego pokolenia może sobie pozwolić na tak oczywistą inspirację Purple One bez stania się tylko jego gorszą kopią. Janelle robi to według mnie mistrzowsko.
Wow, ale energetyczny, house'owy pocisk, taki trochę w typie słynnego "Overpowered". Ewidentnie współpraca Róisín z legendarnym mistrzem konsolety Maurice’em Fultonem nabiera klubowych rumieńców. Parkietowe harce do białego rana albo śmierć pośród nudnych balladziarzy.
Trochę się naczekaliśmy na nową płytę w kolekcji najważniejszego projektu chicagowskiego maga elektroniki Larry'ego Hearda, ale chyba było warto, bo to wytworne, deep house'owe dzieło. Ciekawe, że Celebral Hemispheres podzielone jest na dwie części, jedną kawiarniano-lounge'ującą, drugą mroczno-klubową. I właśnie z tego pierwszego zbioru najbliższe mojemu sercu jest "Full Moon", w którym Sade gra house’ową suitę w świetle księżyca. Jeśli to jest muzyka do windy, to mógłbym z niej nie wychodzić z tydzień.