Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
pierwszego stycznia wyszło kolejne gówno od gościa łączącego vocaloidowy j-pop z deathmetalowymi tekstami (często powraca motyw zabijania i jedzenia dzieci). kibolem jestem od debiutu, który pozostaje w dorobku pozycją najbardziej konwencjonalnie piosenkową - już tam słychać ogromne osłuchanie i wiedzę ('tsuki no yokai'!); a te muszą niezawodnie doprowadzić twórcę do stworzenia w końcu płyty rejestrującej proces bicia konia, od pociskania napletka dwupalczaście aż do postorgazmicznej chandry. czyli: najnowszy album kikuo jest folgujący sobie i dla postronnych hermetyczny. porażająca muzykalność wszakże przemawia u tego artysty spod nawet najbardziej wkurwiającego samogwałtu. najmocniej w closerze - tu zostajemy na 150 sekund tylko z hatsune miku i pojedynczym piano rollem. jedzcie go. i dzieci.
Trochę się pozmieniało od czasu "PonPonPon", choć w zasadzie nie aż tak wiele, bo Kyary wciąż jest wcieleniem wszystkich stereotypów dotyczących japońskiej kultury. Ale nieszczególnie mi to przeszkadza, gdy za konsoletą siedzi Nakata ze swoją zdyscyplinowaną armią post-funkowych, wyżyłowanych syntezatorów. Trup j-popowych sceptyków ściele się gęsto.
Post-chillwave'owa oda do wschodzącego słońca nad lazurowym wybrzeżem. Jeśli chcecie poczuć się jak w 2009, czyli w czasie hipnagogicznego sztormu nostalgii, to koniecznie sprawdźcie Kainalu. Złóżcie origami z zaklętych w powidokach francuskiego dotyku wspomnień.

Ziomuś z Hoopsów wykręca bardzo przyzwoity, odprężający numer na solowym odcinku. Trochę Clientele, trochę Real Estate, trochę Yo La Tengo, trochę Beach Fossils, a trochę pogięło mnie z tym namecheckingiem.
Kero Kero Bonito znudzili się już okołopcmusicową stylistyką i podążają w zupełnie nowym kierunku. Teraz oferują coś na kształt sacharynowego post-punku. O kurcze, o kurde, dałem się podejść.
Napisałem tego blurba w 10 minutek, napisałem tego blurba w 10 minutek, napisałem tego blurba w 10 minutek, napisałem tego blurba w 10 minutek, no dobra, wcale nie, ale numer spoko.
Wciaż jeszcze młoda, zakochana w Britney Spears Niemka coraz mocniej rozpycha się na popowej scenie. Jej najnowsza propozycja to istne spełnienie marzeń każdego spragnionego prostych przyjemności poptymisty. Kim, to będzie Twój rok!
Jeśli chcecie odpocząć chwilę w oparach rozmarzonego, wychillowanego r&b, to sprawdźcie tego niepozornego jointa. Mała rzecz, a cieszy.
Młodociana Kodie Williams zaczyna widowiskową rozróbę na rapowej scenie, która wciąż jeszcze ocieka testosteronem. Właśnie tak uzależniające kawałki czynią z niej prawilną kandydatkę na traperkę roku. Że ja nie przesłucham tego więcej niż dziesięć razy z rzędu? Potrzymajcie mi koktajl mołotowa.