Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Szkoda strzępić języka na niedopuszczalne zachowanie Mondanile'a w życiu osobistym, jednak jego talent songwriterski wciąż pozostaje dla mnie bezsporny (trochę trudno w blurbie oddać wszystkie blaski i cienie akcji #metoo, ale natychmiastowe wyrzucanie poza nawias, wygumkowywanie dorobku jeszcze przed procesem i zasądzeniem kary wydaje mi się co najmniej pochopne). Nic na to nie poradzę, że mało który obecnie artysta jest w stanie swoją muzyką wprawić mnie w tak błogi nastrój. Wiosenny, bundickowski psych-synth-pop zaklęty w "Plastic Melody" jest tu kolejnym dowodem w tej sprawie. Plugawy, błądzący człowiek, zajebiste granie.
Zawsze gdy wjeżdża nowe Deafheaven, kończy się mój poptymizm, choć może nie tak zupełnie, bo to jednak z reguły najbardziej przyswajalny black w tej części galaktyki. Nawet nad Styksem czasem świeci kwietniowe słońce. Samo szatańskie dobro!
Odziany w turban niemiecki Alladyn techno spełnia ostatnio moje wszystkie życzenia. Tym razem dzięki francuskiemu dotykowi stworzył prawdziwy zapełniacz parkietów, przy którym nie tylko dywany mogą odlecieć.
Drizzy wzorem swojego mentora rzuca koledż i głosi dobrą, równościową nowinę na chwytliwym samplu z Lauryn Hill. Wyborny wiosenny joint, żałuję jedynie, że ten rewelacyjny breakdown na dwa baty, w którym drumy nakręcają się jak oszalałe nie ciągnie się przez cały utwór.
Następca DJ Rashada zdaje emocjonującą relację z burzliwego romansu footworku z purple soundu. Hologram Keleli pod ostrzałem synthów sponsorowanych przez Rustiego.
Diplo wraz z nową EP-ką zszedł z hedonistycznego, edmowskiego panteonu na ziemię i się zasmucił razem z młodymi, obiecującymi raperami. W moim ulubionym “Wish” czołowy reprezentant emo-rapu reinterpretuje przebój pana Weeknda i też nie czuje własnej twarzy.
Max Tundra, czyli żelazny kandydat na najlepszego przedstawiciela gatunku ludzkiego po pewnej przerwie znowu siada za fluorescencyjną konsoletą. Już po pierwszych taktach wszystko wiadomo, Jacobs jak zawsze odpalił idiosynkratyczny, bogaty harmonicznie synth-pop.
Urave'owiony, nieuchwytny zderzacz imprezowych hadronów. W poszukiwaniu bangerowej cząsteczki Higgsa.
Diplodok i jego crew wyglądają bezproblemowego życia zza xx’owego węgła w wesołym miasteczku. Gdy słucham tego wyrywnego letniaczka, to nie robi mi nawet powolny przyrost fanów na Carpigiani.
Niemiecki dyskdżokej wrzuca dostojny wokal Irlandki do organicznego, okołoidmowskiego shakera podłączonego do wysokiego, house'owego napięcia. Tytuł nie kłamie, iluminacja jak nic.