Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Mac w wyczilowanym coverze piosenki Haruomiego Hosono miesza w swoim sophisti kotle bossanovę z wyfiołkowanym, eleganckim indie-popem. Wrzućcie se na luz pod miodowym księżycem.

Bracia Lawrence trochę zbaczają z drogi wściekłej, niczym nieskrępowanej przebojowości, bo drugi singiel promujący ich trzecie LP również odznacza się pewną nienachalnością, wykwintną selektywnością brzmienia. Jedyna różnica między "Moonlight" a "Ultimatum" jest taka, że wcześniej byliśmy w skwarnej, plemiennej Afryce, a teraz przesiadujemy na talabotowskich Balearach. Czekam na płytę z nieskrywaną niecierpliwością.
Na koniec nowo odkryty przeze mnie Leon Bridges, który wraz z Dej Loaf śpiewa o wyzwoleniu, byciu sobą i miłości do bliźniego. Artyści poruszają też kwestie Black Lives Matter i gun control w USA. Piosenki z przekazem to moje ulubione piosenki, więc ta musiała znaleźć się na mojej playliście. No i nóżka sama chodzi, bicik w sam raz :)
To chyba moje największe odkrycie tego roku. Wcześniej się na niego nie natknęłam, więc tym bardziej jestem wdzięczna za kanał Colors Berlin, który za każdym razem dostarcza mi nową muzykę, w tym właśnie tego pana. To tak jakby zmiksować ze sobą: J Cole'a, Franka Oceana i Andersona Paaka w jedną postać.
Śledzę postępy Doriana już od jakiegoś czasu, ale dopiero opublikowane dwa dni temu "J Buyers" w pełni zaspokoiło moje oczekiwania, choć poprzednie numery też były co najmniej niezłe. Jednak dopiero ten nabuzowany, modernistyczny zwiastun longpleja w Brainfeederze (a gdzieżby indziej?) pokazuje prawdziwą skalę talentu wiedeńczyka, który brzmi tutaj jak Lido (gdy był spoko), jak Hudson Mohawke, jak FlyLo (w tych spokojniejszych, bardziej jazzowych fragmentach), a momentami nawet jak Senni. Wyobrażam to sobie jako ilustrację dźwiękową wyławiania z wody głębinowego potwora Korwina-Mikke, tak wiem, jestem nienormalny, ale naszpikowanemu przełamaniami, pędzącemu na złamanie karku "J Buyers" też daleko do normalności.
Całościowo płyta Drizzy'ego trochę mnie rozczarowała, choćby dlatego, że w przeważającej części jest po prostu nudna i jedynie chwilami wzbija się ponad przyjemną drake’ową generyczność. Jednym z takich momentów jest energetyczne, inspirowane nowoorleańskim bounce’em "In My Feelings", które bije ostatnio rekordy popularności przez wzgląd na taneczny challenge. Wszyscy piszą, że Will Smith najlepiej do tego przycwaniakował, ale mi bardziej zaimponował jednak memiczny bohater Mundialu w Rosji. Baunsujcie do tego parkietowego pocisku jak Michy!

Na nowej płycie Deafheaven metalu ostało się już stosunkowo niewiele, ale na szczęście goście mają na tyle talentu do tworzenia ciekawych kompozycji, że w niczym nie ucierpiały na tym ich kawałki. I właśnie delikatny, oparty w głównej mierze na szlachetnych pasażach fortepianu opener tego LP chyba najlepiej obrazuje dość nietypową drogę ku jasności, jaką pokonali niegdysiejsi apostołowie blackgaze'u. Zbyt popowi dla słuchaczy metalu, zbyt metalowi dla apologetów popu, czy może być lepszy komplement?
Członek hewrańskiego konglomeratu opiewa swoim retardowym, narkotycznym flow uroki znienawidzonego przez wszystkich ogólnych ludzi poniedziałku na hipnagogicznym, kosmologicznym bicie vvaltza, którego to typka możecie kojarzyć z kooperatywy z MFC. Może nie ma się czym specjalnie chwalić, ale u mnie ten soniczny, autotune'owy dzień Don Poldona kręci się na pętli od kilku godzin. Coś mi jednak mówi, że w tych okolicznościach przyrody prędzej zobaczę fluorescencyjnego jednorożca niż mońce w kiermanie.