Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Klimatyczny shoegaze przefiltrowany przez 80s new romantic sytuujący się w okolicach co delikatniejszych fragmentów w twórczości Yuck. Na szczególne uhonorowanie zasługuje tu jednak pojawiający się znikąd bundickowski mostek o funkowej proweniencji.
Pa jak Azealia wchodzi na ten kreskówkowy, podbity jaskrawym 2-stepem housik. Poproszę o więcej takich parkietowych błyskotek w przyszłości.

Rzutki impersonator pewnego zjaranego ziomka z Kanady przeszczepia trochę funkowego ducha do przytulnego, diastemicznego indie-popu. Nie traćcie go z gitarowego radaru, bo gostek dopiero się rozkręca.
Kompozycyjne ADHD pod wezwaniem gitarowego, wielosegmentowego bundickwave’u. Dla takich hoopscentrycznych utworów mógłbym w zasadzie już nigdy nie wychodzić z łóżka, KMWTW.
Funkujący popik zaklinający afrykańskiego ducha w dźwiękach Rolanda TR-808. Tak że ten, trzęś tym mała dla drużyny, jakbyś miała urodziny, czy coś w ten deseń.
Katalońska księżniczka futurystycznego dancehallu ani myśli o zwijaniu świeżo rozpostartych żagli. Blink, blink i cała naprzód ku międzynarodowej sławie.
Uwięziony w syntezatorowym uścisku indie-pop, który odnajduje swoją tożsamość w chillwave’owym symulakrum. Wielbiciele Shury lub kanadyjskiej formacji Diana poczują się w towarzystwie tych zdolnych debiutantów jak u siebie w domu.
Jako że zostałem wychowany w miłości do nu-disco, to trudno jest mi przejść obojętnie obok tak dorodnego przedstawiciela tego gatunku. Niech was bas prowadzi!