Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Wschodząca gwiazda brytyjskiej sceny muzycznej wzbija się w przestworza z urozmaiconym rytmicznie, nie w ciemię bitym synth-popem. W przyszłości będzie to duża rzecz, bądźcie więc z L Devine już na samym starcie.
triggering.exe

Julia przypomina o sobie baśniowym, nieco cocteautwinsowym art-dream-popem zwieńczonym bogato zorkiestrowanym, dysonansowym crescendem. Trudno się nie zakochać w tej eskapistycznej, odrealnionej peregrynacji
Zwiewny, cardginasowy indie-pop z jazzowymi inklinacjami. Wystarczy na dziesięć lajków? Niestety wydaje mi się, że wątpię. O, już wiem, co zrobię, dam gifa ze słodkim kotkiem. Może wtedy mi zaufają, że to świetny, uspokajający track z okolic twórczości Kings of Convenience.


Komentarz czytelnika (Wycieczka po dźwiękach): Bezpretensjonalny trzyipółminutowy letniak mający w sobie coś z debiutu Courtney Barnett, ale też handclapy przywodzące na myśl "Let's Go Surfing" The Drums. Slackerski klimacik spotyka świetne wokalne hooki - można by powiedzieć, że amerykańskie LATO DZIEWIĘĆDZIESIĄTE pełną gębą, gdyby nie to, że The Beths są z Nowej Zelandii.
Emocjonalne, post-cure'owe (brzmienie klawiszy) "Lifetime" z samplowanymi, surowymi perkusonaliami na przedzie to na ten moment mój ulubiony fragment tegorocznego Tumora. Muzyka eksperymentalna ubrana w gotycką, tvontheradiową formę piosenkową, która zdolna jest rozszczepiać uczuciowe atomy.
Undadasea, ja też nie piję piwko. No i oczywiście, Gdynia forever!

O takie energetyczne letniaki nic nie robiłem, tym bardziej, że niedawno wróciłem z wakacji. Gwiazdorski (Diplo, Ronson, Lipa), najntisowy house wjeżdża na carpidżańskie salony z pełną parą.
Trapowy Hendrix znowu oddaje się temu, w czym jest najlepszy, czyli nienawidzeniu siebie. Marvelowski, depresyjny rap o tym, jak upadają mainstreamowi, opływający w luksusy superbohaterowie.