Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Takie rzeczy na Carpiku, no kto by pomyślał? A jednak znajduję sporo frajdy w tej smutno-wesołej, idmowej wędrówce na kraniec egzystencji. Polecam też Tobie.

Początkujący duet z Londynu świetnie odnajduje się w stylistyce tęsknej muzyki klawiszowej i z dużą lekkością oddaje do użytku electro-popową balladę w duchu Fleetwood Mac. Halo Policja, proszę przyjechać na fejsa, bo mamy tu do czynienia z gustownym, uzależniającym mostkiem.
Całkiem sensowny ten albumowy comeback Robyn, choć oczywiście liczyłem na coś więcej. Najlepiej chyba będę z niego wspominał trzy ostatnie pozycje na trackliście, a szczególnie bibkowe, 90s house'owe "Between" z delikatnymi herbertowskimi ornamentami. Nie czytajcie między wierszami, tylko głosujcie.
Najlepszy track z najlepszego tegorocznego mikstejpu z polskim rapem w końcu pojawił się na Spotify. Warto było czekać, bo synth-g-funkowe "Gangi" z bardzo nośnym, nieco absurdalnym refrenem i keytarowym epilogiem bezceremonialnie wbijają się do głowy z pytaniem: czy masz jakiś problem, na szczęście odpowiedź nie jest tylko jedna - absolutnie żadnego. Kreatywny prawilniacki hip-hop at its finest.
MVZR: Jest i on! Ojciec założyciel Awful Records, wytwórni, która zrzesza całą masę świetnych artystów takich jak Abra, Danger Incorporated czy Tommy Genesis. Gdzie można było posłuchać muzyki Playboia Cartiego w 2015? Właśnie na kanale Awful. Wczesny Makonnen? Awful. Sam Father? Przejebana przewózka, która jest autentyczna, a nie irytująca; YHM VIP BEFORE I SEE THE PUSSY NEED TO SEE ID. Każdy numer Fathera z miejsca jest bangerem i z "Only You" nie jest inaczej. Bit który od pierwszych dźwięków łapie i nie puszcza, ściska jeszcze mocniej w 0:49, kiedy atakuje syntetyczną gitarą.
A FATHER? JAK TO FATHER, PRAWDZIWY PRZYSWAGOWANY DŻENTELMEN, KTÓRY CO PRAWDA NAZWIE CIĘ DZIWKĄ ALE ZROBI DLA CIEBIE WSZYSTKO.
MVZR: Kolejny Kanadyjczyk.Tym razem mamy do czynienia z gagatkiem, który czerpie bardziej z house'u czy techno zamiast trapu/hip hopu, jak w przypadku Hemswortha. W tym konkretnym utworze mamy do czynienia z pulsującymi syntezatorkami, które wrzynają się w głowę podczas majestatycznego przelotu techno dronem. Jego album Feel Infinite był najczęściej słuchanym przeze mnie w 2017 roku, a w 2K18 częstotliwość jego słuchania utwierdziła mnie w przekonaniu, że to materiał, do którego będę wracał niezwykle często. DO FOLDERU "POKAZAĆ DZIECIOM ZA 20 LAT.
MVZR: Chyba mój ulubiony producent i DJ. Kiedy pierwszy raz przesłuchałem jego set dla Boiler Rooma twarz miałem czerwoną od łez. Ryan w swoich utworach i remixach zawiera niesamowitą dawkę "słodkich" (wiem kochani znajomi, nienawidzicie tego określenia) emocji. Tak brzmi miłość, nostalgia i rozstanie. Tak brzmi namiętność i pożądanie. Romans z k-popem i artystami z Azji zdaje się to potwierdzać. Kanadyjczyk ma też na koncie wiele remixów trapowych artystów jak Migosi czy Keef, które są jedyne w swoim rodzaju. W jego dyskografii nie ma słabych momentów, wszystko błyszczy prawdziwym sercem do tworzenia muzyki.
Kiedyś znalazłem pewien cytat i przytaczam go za każdym razem kiedy mam okazję: "W muzyce nie chodzi o finalny produkt ale o sam proces twórczy" czy jakoś tak. Ryan zdaje się podzielać takie podejście do muzyki. Mam nadzieję, że was również te utwory zachwycą.
Coals (Kacha): przyznam, że czasami mam problem z wokalami czerpiącymi z r&b, ale na szczęście jest Tirzah, która robi to fajnie, bardzo na wyjebce. "Guilty" pochodzi z jej debiutanckiego super nienatarczywego albumiku Devotion, który wyszedł w sierpniu. ostatnio odpalam sobie codziennie ten kawałek, a urzeka mnie w nim to połączenie gitary elektrycznej z autojnuowymi śpiewami. można by powiedzieć nic nadzwyczajnego, a jednak Tirzah udaje się stworzyć piękny zadymiony pejzaż. taka no jesienna mantra.
Coals (Łukasz): Ja to jestem swojski chłopek i w moim sercu zawsze Dylan, Smashing Pumpkins etc. (loooool zlinczujcie mnie). Tak jak w gimnazjum zacząłem na grubo jarać się muzyczką, tak teraz jak poczuje zapach nostalgii mocno zakochuje się w danym utworze i męcze bułe kazdemu głośnikowi. Kawalec leci przez dwa tygodnie i odchodzi w zapomnienie. Są jednak tacy artyści, z którymi się moje uszka kumplują, no i czasem chce im się do nuty wracać. Takie kumple sinusy co wracają jak czegoś potrzebują. Styl Lil Pipa zawsze kojarzył mi się z tymi słodkimi czasami, kiedy w Tv leciało Green Day, a ja pykałem w Guitar Hero i uczyłem się pierwszych rockowych licków. Kawałek, który zapodałem jakoś tak naj naj naj mi wchodzi i odpala w głowie taśmy z dzieciństwa w jakości HD. Pewnie chodzi o miłe akordziki, reverby i filtr low pass, ale choooj w to. Wolę się rozpłynąć niż myśleć.