
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Śmieszna mpetrójka? Jeśli już, to tylko z wierzchu, bo gdzieś w środku to naszpikowana słodkimi akordami bombonierka. Ciekaw jestem, co sądzi o tej piosence niejaki Max Tundra?
Podejrzanie wysokie stężenie wykwintnych progresji akordów w wykwintnych progresjach akordów. Można przedawkować.
Dekadenckie, połyskujące bossanovą adult contemporary, które bezapelacyjnie, do samego końca odnosi się do Sade nigdy nie spotka się z moją krytyką. Idealne do sączenia czerwonego wina nad rozkładającym się ciałem kochanka.
Jessie daje sobie na chwilę spokój z sade'owym contemporary popem i idzie w tany. Ware ponownie odnajduje w sobie naturę house'owej divy i strzela popisy na madge'owym, post-discowym bicie w sam raz pod voguing. Jeśli nadgodziny, to tylko takie!
Kamasi znowu funduje nam solidną dawkę odprężającego, mięciutkiego jazzu dla mieszczuchów. Tym razem jednak trademarkowe gospelowe chórki i wyważone partie saksofonu wzbogacone zostają dość zaskakującym, herbiehancockowsko-g-funkowym basem. Jazzowy poptymizm z górnej półki.
Na początku miałem małe zastrzeżenia wobec tego dziwnego letniaka, ale z czasem doceniłem tę nieco eksperymentalną, post-reagge’ową (zwłaszcza jak wchodzi Camila) nutkę. W końcu nie samym martini z limonką człowiek żyje, czasem warto potańczyć przy kieliszku orzeźwiającej sangrii.
Romantyczny, rzewny electro-pop o miłosnej gorączkę sobotniej nocy. Walter Sobcek wznosi toast za pochopne decyzje i złe wybory.