
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Moje marzenie o popowym abordażu Kevina Parkera w końcu się spełniło (creditsy u Gagi może przemilczmy). Taki szlachetny, operujący szczegółem psych-r'n'b-pop to najlepsze, co mogło się wydarzyć w przeddzień weekendu. Życzę wszystkim udanej soboty, słońca ponoć nie zabraknie.
A po burzy przychodzi ufunkowiony, niknący w promieniach popołudniowego słońca soul. Tyle błogości w całym mieście, że nawet Tyler nie dowierza.
Zwarty, zmuszający do energicznego podrygiwania art-pop wysyłający na emeryturę obecne, wydrenowane z dobrych pomysłów wcielenie Dirty Projectors. Obywatel Kane daje okejkę.
Natalia Moskal: Czy widział ktoś kiedyś taka live sesje? Kali Uchis dość szybko i pewnie wkracza na muzyczne salony i mało kto o niej nie słyszał mimo że to debiut, ale ja poznałam jej twórczość stosunkowo niedawno i od tamtej pory nie mogę się oderwać. Szczególnie podoba mi się to, jak Kali prowadzi linie wokalu w swoich piosenkach i pięknie zbudowane harmonie. Na debiutanckim krążku "Isolation” zaprosiła tez do współpracy kilku ciekawych gości. Akustyczne "Dead To Me" zrobiło na mnie natomiast wyjątkowe wrażenie ze względu na ekstra pomysł na stronę wizualną takiego nagrania live. Koniecznie sprawdźcie.
Trójmiejska scena rapowa zaskakuje swoją różnorodnościa. Young Igi, Belmondo, Leh i wspomniane tu Undadasea, do wyboru, do koloru. A wracając do "Rannych Ptaszków", to gdyński kolektyw praktykuje tu truskulowy wyjebalizm dla wczorajszych. Zaspany Ariel Ortega pomyka w koszulce Arki.
Narkotyczna odyseja po labiryntowym, disco-funkowym świecie Rubana Nielsona. Znakomite, psychodelicznie naznaczone granko z kumulacją zajebistości na wysokości 1:58. Dawać już tę płytę, bo najem się szaleju jak wszyscy teraz.
Krautrockowy Książę orbitujący bez cukru w przestrzeni okołoziemskiej. Zdaniem syntetycznego D’Angelo to nie była prawdziwa miłość.
Ruban Nielson to obecnie pewnie jeden z najzdolniejszych songwriterów w branży, który na dodatek pokazuje swoje nietuzinkowe umiejętności w obrębie wielu gatunków muzycznych. Niestety na jego płytach zawsze czegoś mi brakuje, niemniej na odcinku piosenkowym typ to bezdyskusyjny mistrz. Ta szlachetna, usmyczkowiona ballada z kwaśnymi, nieco zeppelinowskimi gitarkami w mostku to prawdziwa, acz subtelna demonstracja siły Nowozelandczyka, a zarazem utwór, który zrobi Wam lepiej niż większość hipisowskich popierdółek.