
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Polski George Michael (zachowując wszelkie proporcje) po latach śpiewania mało zajmujących ballad, łapie za lejce i wsadza nas na wysokiego funkowego rumaka jamiroquaiowej, daftpunkowej maści. Impreza z Andrzejem? No kto by pomyślał?
Każdy ma swoje priorytety, niestety. Mój w tej chwili jest taki, żeby się nie narobić i dojeść resztki babki. Oddaję zatem głos redaktorowi Wyciśle z niedawnego pleja na Porc: "niby to tylko cover "Burn The Witch" (smyczki!) wykrzyczany przez Edytę Bartosiewicz, Alanis Morissette i Liz Phair – najnormalniejszy w świecie quirky-indie-folk-emo-pop-rock".
Po nabuzowanym Bedoesie czas na trochę kojącego wyciszenia w towarzystwie eterycznego, mitchellowskiego freak-folku Jessiki. Polecam tę allegrowiczkę.
Podobno najmłodsza transseksualistka na świecie odnajduje swoje prawdziwe ja w rasowym, błyszczącym blichtrem popie. Cameo Paris Hilton pod koniec klipu mówi samo za siebie.
Komentarz czytelnika (Polonez): Pan Łukasz Maron wychodzi na lidera na liście moich ulubionych polskich producentów. W tamtym roku płyta z Natalią Moskal, a w tym już 3 single w tym: jeden z przed chwilą wspomnianą i dwa z, póki co jeszcze anonimową, Olgą Polikowską. Pierwszy z nich "Ulatuje" przywodził na myśli synth-popowe produkcje Dave'a Okumu na Devotion, ale zdecydowanie highlightem był hook w refrenie.
Drugi po prostu musicie usłyszeć. Musicie usłyszeć atmosferę nocnej ucieczki autostradą i migających świateł. Musicie usłyszeć ciekawie poszatkowane wokale w bicie. Musicie usłyszeć zmianę akordu około 0:36 i chwilę później wejście basu.
PS. Panie Carpigiani – no myślę, że Pan też musi to mieć na swojej liście!
Brytyjski kolektyw wypływa swoim luksusowym jachtem na synth-disco-funkowe wody. Drinki z palemką, lazurowe wybrzeże, prywatny koncert Hall & Oates.
Choć najnowsze 50 Twarzy Problema nie leży w spektrum moich fetyszy, to "Macki Meduzy" otrzymują kartę wstępu do klubu zakochanych raperów. Podkład rodem z orientalnej planszy GTA odpowiada za set & setting tej diabelskiej randki, ale to, co dzieje się tekstowo od 1:36 zasługuje na Oskara.
Trochę późnawo wzmiankuję o tym synth-electro-rapowym numerze, ale dopiero wczoraj zdałem sobie sprawę z tego, że to przecież piosenka o Carpigiani, zwłaszcza biorąc pod uwagę tytuł, ale warstwa dźwiękowa też się zazębia. Nie da się bowiem ukryć, że ten futurystyczny, acz wyjątkowo przyswajalny (chyba najbardziej popowy utwór w zestawie) kawałek o niedogodnościach monogamii bezproblemowo wciela w życie poptymistyczne ideały. Mała przestroga na koniec – nigdy nie ufajcie raperom.