
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
To uczucie, kiedy pełen entuzjazmu wchodzisz na swoje konto, a tam znowu manko. Savage przypuszczalnie nie pamięta już, jak to jest, ale dla większości z was to zapewne codzienność. Bądźcie więc przez chwilę jak Dillinger i posłuchajcie beznamiętnie metodologicznego "Bank Account".
Post-apokaliptyczne future-country autorstwa Neptunes (fajnie, że Pharrell i Chad znowu są razem) podchodzi mi znacznie bardziej niż “Filthy”. Nie wierzcie Pitchforkowi, to naprawdę dobry utwór.
Koniec z graniem post-country w lasach Montany, czas na wylegiwanie się na piaszczystej plaży. Nie jest to być może szczyt możliwości (patrząc całościowo) Justina, ale chyba jeszcze nikomu nie zaszkodził dobrze zaprojektowany, usoulowiony tropical house, zwłaszcza na początku upalnego lipca. Tak że proszę mi się tu zbytnio nie krzywić, bo tak, a nie inaczej brzmi lato w pełnej krasie.
Niemcy odpadają z Mundialu już w fazie grupowej, to rzeczywiście coś nowego. Trzeba jakoś uczcić tę wiekopomną chwilę, porcja funkującego k-popu wydaje się wprost stworzona do takich sytuacji. Skoczna, optymistyczna muzyka w służbie schadenfreude.
Rozmiłowane w dyskotekowych patentach trio z Markiem Barrottem na czele stawia na skąpany w słońcu house, który spokojnie mógłby stanąć w szranki z produkcjami Todda Terje. Rejs ekskluzywnym transatlantykiem w kierunku tanecznego zatracenia.
Celebrity Deathmatch: Ciara vs. Ariana Grande
Klasyczny, wspominkowy Tedzik sprzed gimbazowej lobotomii (nie żebym miał mu ją jakoś bardzo za złe, bo przyniosła ona sporo absurdalnych, pojebanie wkręcających się numerów) na wyszlifowanym na połysk klawiszowym bicie. Szczególnie refren z krzykliwymi, euforycznymi wokalami w tle jest tu godny zapamiętania, a jeszcze bardziej ripitu. Nie bądź hejter pleja, polub Jacka.
Wow, ale wyborny, synth-r'n'b-popowy numer, którym w cudowny sposób bilansują się kunsztowność Solange i przebojowość Tinashe. Jak dla mnie mocny kandydat na pierwsze miejsce na liście Carpigiani, ale zobaczymy, co zdecydujecie.
Ktoś w końcu musiał przejąć schedę po niegdyś co najmniej świetnych, a dziś niestety obsiadających okoliczne wysypiska rockistowskich śmieci Muchach. To co, niedzielna partyjka Kenta nad wzburzonym Bałtykiem?
Liczyłem, że zamknięcie westowskiego pięcioksięgu będzie bardziej nieszablonowe, że będzie to coś więcej niż schludnie skrojone, tradycyjne r'n'b (wyjąwszy closera). Jednak i w tym bezpiecznym soulowym środowisku znalazłem coś dla siebie, a mianowicie indeks szósty, w którym główną rolę gra chwytliwy, łebsko wycięty sampel z lat siedemdziesiątych. Bardzo kojące granie o zapachu ciętych róż.