Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
triggering.exe

Dwóch młodych szczyli (szczególne wrażenie robi tu wiek świetnie rokującego Schaftera, se obczajcie inne jego jointy) wykręca najlepszego tegorocznego letniaka w polskim, technicolorowym trapie. Jakieś wątpliwości? Jestem zbyt jeden, żeby się tym przejmować i zgodnie z zaleceniem włączam to sobie na ripit, włączam to sobie na ripit, włączam to sobie na ripit.
Rebecca z Kopenhagi odmalowuje na swoim okołodreampopowym płótnie gotycki, przestrzenny synthwave pod wezwaniem Violens/Chairlift. Wyszło jej wysokiej jakości dzieło sztuki, nic tylko podziwiać.
Kobiecy odpowiednik Johna Mausa zawsze wykombinuje coś ciekawego, nawet jeśli nie jest to wyjątkowo oryginalne. Jej podniosły, nowofalowy synth-pop zawsze robi mi dobrze, oniryczne "A Slice Of Lemon" nie stanowi w tej kwestii wyjątku.
Childish Gambino lub młody Justin Timberlake w świecie lekko psychodelicznego alt-soulu. Niby wiele w swoim życiu słyszałem już takich piosenek, a jednak tej jakoś nie mogę wyrzucić z głowy. Widocznie musi być dobra.
Bazgram: Bezwstydnie bitelsowski songwriting to mój kryptonit, a Montero, który od kilku lat zawiesza poprzeczkę facebookowym rysownikom tak wysoko, że nie tylko nie myślę jej muskać, ale wręcz o jej istnieniu słyszałem tylko z plotek, także na polu muzycznym okazuje się w swoich najbardziej błyskotliwych momentach całkiem do pomylenia z typem z Tame Impala albo z typami z Elephant 6. Nawet wyłaniający się jakoś w połowie dżingiel (The Who Sell Out się kojarzy) to jego odpowiednik na-na-nania z "Hey Jude", więc wszystko się zgadza.
Nie jest to już towar pierwszej świeźości, jednak musiałem o nim wspomnieć, żeby nie utkwił na mieliźnie zbiorowej niepamięci. A do tego nie mógłbym dopuścić, bo to micro-synth-funk-soulowa kometa o dziwacznej trajektorii, która brzmi jak efekt podejrzanych machinacji Akufena w r’n’bowej strukturze. Ale tak naprawdę nie trzeba tu żadnego Marca Leclaira z Montrealu, wystarczy sam magiczny dotyk Moodymanna.
Mogłoby się wydawać, że to kolejny gustowny numer Unknown Mortal Orchestra, ale nie, bo to najnowsza, wysublimowana propozycja nadziei psych-r'n'b-popu. Zresztą co ja się będę nadmiernie produkował, przecież i tak wszyscy czekają teraz na mecz, zapewne z podobnym utęsknieniem jak MorMor na ciepło.
Mac DeMarco na niwie queerowego, krwawo-pomarańczowego neo-soulu. Toronto i okolice Pojezierza Pomorskiego uwiedzione zmysłowym falsetem.
Kunsztowne alt-r'n'b wsparte przysadzistym riffem, które zachęca do odświeżenia sobie dyskografii Lenny’ego Kravitza. Emocjonalny finał wysyła tantiemy do Deva Hynesa.