Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Australijczyk Lewis Day siedzi w house'owym graniu już od pewnego czasu, ale dopiero w styczniu 2017 wydał via Running Back swojego debiutanckiego longplaya. Nazwa labelu sporo mówi o zawartości materiału: Lonely Planet absolutnie pasuje do programowej myśli oficyny, która w zeszłym roku wydała m.in. Rojus Leona Vynehalla. Tornado Wallace również bawi się w podrasowany egzotyką i pastelowymi kolorami, natchniony, niepozbawiony retro-wpływów house, a wszystkie puzzle układa w zwartą i miarodajną całość opowiadającą o samotnej planecie Ziemia. Pomilczmy chwilę przy ambientowym wstępie rozlegającym się pośród ciszy tropikalnych lasów, posłuchajmy przestrzennych akordów gitary rozcinających moroderowe synthy w "Trance Encounters", zaszyjmy się w przypominającej Baltic Beat Bartosza Kruczyńskiego, ezoterycznej błogości "Voices" czy przeżyjmy huśtawkę nastrojów w brzmiącym jak kawałek Daniela Drumza z Untold Stories w jaskrawym remiksie Todda Terje "Kingdom Animal". Nie ma co, zuch z ciebie Tornado – wykręciłeś naprawdę świetną rzecz. –T.Skowyra