Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kto spodziewał się doznać na Hyperview więcej violent pop punku i post-hardcore’u, tego niestety rozczaruję – obejdzie się bez pięści w moshpitcie. Zamiast agresywnych gitar i wyrazistego wokalu kojarzonego z początkami działalności kapeli, na tę chwilę przychodzi nam zmierzyć się z ich niemrawą, gazingującą odsłoną wspieraną eksploatowanym dziś przez setki grup (aż do porzygania) rozmytym dreamy wokalem. Próżno szukać bardziej statystycznego i osowiałego kawałka wśród wszystkich dotychczas zarejestrowanych nagrań zespołu, niż pierwszy singiel z płyty – "Chlorine". Jamie Rhoden szczerze moduluje ku chwale lat ubiegłych tylko w najlepszym "Rose of Sharon", gdzie szczątkowo słychać tę charakterystyczną surowość Title Fight. Eksperymenty stylistyczne mające docelowo poszerzyć grono odbiorców, na gruncie muzycznym zdecydowanie im nie służą, dlatego kciuk w dół – bezdyskusyjny zwód. Chyba, że w 2014 lubiłaś/eś hasać do przeciętnych Cheatahs oraz grałaś/eś w bierki przy Nothing. –W.Tyczka