Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Po pięciu latach longplayowej nieobecności wraca utalentowany amerykański duet tworzący muzykę elektroniczną po brzegi wypełnioną mocnym syntezatorowym brzmieniem. Na swoim najnowszym albumie, będącym koncepcyjną kontynuacją poprzedników, Takahashi z Weissem dokonują szeroko zakrojonej rewolty − porzucają niemal łopatologiczne (w dobrym sensie) oraz inwazyjne środki wyrazu połączone ze zbrutalizowaną sekcją rytmiczną Tracera na rzecz bardziej kontemplacyjnych utworów pełnych rozlanego na wszystkie strony brzmienia. Płynnie przechodzą z dusznej klubowej atmosfery wyniszczenia w stronę onirycznego aftera, na którym po całonocnym imprezowaniu nikt nie ma już siły na parkietowe harce, a jedyne, czego pragniemy, to poważniejszych rozmów i wypicia tych kilku ostatnich browarów, zanim w końcu padnie się sennie na ziemię przy zegarze wybijającym dwunastą rano.
Niby mamy tutaj do czynienia z dojrzalszym materiałem ludzi, którzy w wieku dwudziestu lat w lekko odczuwalny sposób wpłynęli na gatunkowe ramy, jednak najnowszy krążek Fantasy, pomimo nabytego życiowego doświadczenia, staje się jednym z najsłabszych reprezentantów ich intrygującej twórczości. Najsłabszym (kwestia sporna), ale wciąż poprzez głębie przepływających kawałków osiągającym ku naszej uciesze poziom niedostępny dla większości współczesnych scenowych wymiataczy. −M.Kołaczyk