Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Od naszego ostatniego kontaktu z krakowską grupą minęło trochę czasu, chłopaki znaleźli nawet nowego pałkarza, ale przyjemność czerpana z obcowania z ich melodyjnym łojeniem pozostała niezmienna. Stay Nowhere łatwo podczepić pod etykietkę post-hc/screamo, ze względu na wokal Kuby, kojarzący mi się najmocniej chyba z darciem Jeremiego Bolma dla Touché Amoré, ale na tegorocznym s/t sprawa trochę się komplikuje. Zespołowi momentami najbliżej tu do grania po linii starego, dobrego Weezera, jak choćby w "Just A Shred" czy "Cool Kids" z wyciszoną zwrotką, w której na pierwszy plan wysuwa się bas, regularnie nawiedzany przez dzikie, gitarowe zrywy. Pomijając dwa krótsze, prawie instrumentalne utwory, które nie do końca do mnie przemawiają, jest to materiał niezwykle równy, pozbawiony wypełniaczy, więc "Goosebumps" – mój dzisiejszy faworyt, z najbardziej nośnym refrenem w dorobku zespołu, może jutro ustąpić miejsca choćby najdłuższemu w zestawie, przejmującemu "You". Mogę się mylić, ale w naszym kraju raczej nie łatwo znaleźć ostatnimi czasy wiele porządnych składów, traktujących gitary w podobny sposób. Tym bardziej warto się zapoznać. –S.Kuczok