Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
W Krakowie, gdzie pcham to gówno od paru lat, można spotkać wielu muzykujących ludzi. Pod każdym krzaczkiem piosenka, wiadomo. Mimo to, poza projektami wychodzącymi ze Stajni Sobieski, nie udało mi się w tych latach namierzyć prawdziwie obiecujących rzeczy w żadnym stylu gitarowym. Spod powierzchni składów niezłych, których nazwy szybko zapominam, nagle wyskoczył projekt, o którym jeszcze wczoraj nie wiedziałem nic poza Bandcampem, do którego przedwczoraj na fejsie zalinkował kolega. Zajawiłem się w przysłowiowy chuj pierwszym z brzegu “Reminiscences”. W roku, w którym na sceny świata powracają zreaktywowani At The Drive-In, w mieście pojawia się Stay Nowhere, którego frontman dzieli z Cedrikiem Bixler-Zavalą podobne myślenie o ekspresji wokalnej. Akurat ten numer najbardziej przechyla się w stronę emo i skojarzył mi się również z niedawno przeze mnie przesłuchiwanymi La Dispute, ale też – żeby poszukać zacniejszych odniesień – Fugazi. “Undefined”, “Fragile” i “Decadent” są już mocno podkręcone dynamiką post hardcoru, lo-fi’ową surowością, jak również chwytliwą melodyjnością. Zamykające z kolei zestaw “Don’t Lie” jest krótką balladą z tłustym przesterem.
Co do faktografii, zasadniczo mamy do czynienia z duetem na gitarę i bas, wywodzącym się z punkowych składów Whale Heart Music i W Kilku Słowach. Do niejakich Emila i Dafiego na potrzeby zarejestrowania tej demówki dołączył żywy trzeci człowiek na perkusji. Zanosi się na to, że w bliższej przyszłości usłyszymy o nich coś więcej, choć niekoniecznie będzie to podążanie w kierunku obranym na [Demo] (2014). Majaczy to ciągle w oparach tajemnicy, niemniej warto się zainteresować. –Michał Hantke