Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Bardzo czekałem na nową płytę Zosi Mikuckiej. Po usłyszeniu brzmiącego jak upgrade SNMK, bajmowego "Fantazi" myślałem, że inspirowany Fellinim Federico nie może się nie udać. A jednak czuję się trochę rozczarowany tym krążkiem, bo po pierwsze Sonia nie poczyniła w zasadzie żadnego progresu: kawałki i historie dalej snują się tak jak się snuły, poza tym zniknęło gdzieś to nieokiełznanie i łatwość w trzaskaniu hooków. Jedynie produkcja przypominająca trochę juniorboysową jest bardziej plastyczna, ale wciąż tak samo oszczędna i minimalistyczna. Zwyczajnie brakuje mi tu dobrych, popowych melodii i wkręcających się refrenów. Oprócz singlowego kawałka właściwie tylko "Havana" kontynuująca geograficzny trop "Jesieni Na Hawajach", wypada dobrze. Gdyby nie Fellini w centrum płyty, to stawiałbym, że inspiracją dla tej piosenki było Soy Cuba Kałatozowa, a muzycznie mamy tu nawiązanie do fajoskich ballad Shazzy (i to jest komplement, a nie żadna ironia czy coś). Reszta niestety szybko wylatuje z głowy i to jest chyba najsmutniejsze. Ale trudno, mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej. Dlatego nie ma co płakać nad rozlaną lemoniadą. –T.Skowyra