Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
"Christine" Adama Wazonka towarzyszy mi nieprzerwanie od grudnia zeszłego roku, dziś trudno zliczyć bilety skasowane z tym numerem na uszach. Soliterre – zespół tego samego Kanadyjczyka czeka podobny los, bo nie sposób oprzeć się tym sophisti-popowym cukierkom, które idealnie trafiają w moją wrażliwość. Double Life stanowi hołd dla naszych idoli: przecież takie "Cry" musi być pamiątką z wycieczki po domu Michaela Jacksona, kiedy panowie z Vancouver wykorzystując chwilę nieuwagi, zakosili z jakiejś szuflady taśmę z niepublikowanym odrzutem z Off The Wall. Wazonek jest songwriterskim koksem, ogromna ilość bodźców nie przesyca. Wiecie, niektóre zespoły tworzą tak, jakby nieumiejętnie składali meble według instrukcji, te jakoś się trzymają, ale dziwnym trafem zostaje im masa śrubek i innych części, które później wpychają gdzie popadnie, albo próbują złożyć z tego coś dodatkowego, ale niestety efekt jest miałki, po kilku użyciach zaczyna skrzypieć. Soliterre zmontowało sobie całkiem solidną szafę z wykorzystaniem wszystkich potrzebnych elementów, czyli tych hooków, harmonii wokalnych, nieoczywistych akordów. No i teraz mają gdzie trzymać płyty Steviego Wondera, Steely Dan, Wham, Scritti Polliti, Spandau Ballet, a z nieco nowszych bandów: Tigercity i Ice Choir. Tymczasem ja wysyłam CV do Ikei. –A.Kasprzycki