Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie było jeszcze na Porcys wzmianki o najgorętszym ostatnimi miesiącami wokaliście, manifestującym wyrwany żywcem z lat 90 hedonistyczny światopogląd zakapiorze, człowieku, który robi coś tak stylowo i po swojemu, ale jednocześnie pamięta o korzeniach – najwyższy czas to zmienić. Anderson Paak, bo o nim mowa, do niedawna kojarzyć mógł się nam wyłącznie z godnością typową dla bohatera sitcomu, a dzisiaj? Dzisiaj zgarnia wszystko. Przełomem była oczywiście współpraca przy Compton, gdzie na spółkę z Kendrickiem zjadł doktorkowi płytę. A dzisiaj? Dzisiaj chce go na gościncę kazdy. Trudno się skądinąd dziwić – obejmuje wzrokiem tegorocznych śpiewaków z pogranicza r&b i pod względem wdrażania pomysłów (metafora topienia się to mój ulubiony moment na wspomnianym Compton) czy siedzenia w bicie mało kto mu dorównuje, bo nigdy nie przewidzisz, w jaki sposób dany wers zostanie wyartykułowany. Nie jestem pewien, czy samplowane połamance Knxwledge to to, czego oczekuje od naszego rookie of the year, ale jako przystawka przed płytą? Jest dobrze. –R.Marek