Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Jeżeli Nils Frahm nie gra akurat szczotką do toalet na strunach pianina, to prawdopodobnie forsuje właśnie wzniosłe idee jak wczorajszy dziewiczy Piano Day. Celebrowaniu nowopowstałego autorskiego święta towarzyszyła niespodziewana premiera darmowego albumu artysty – ośmiu impresji składających się na długogrające Solo. I choć nie jest to krążek wybitny, a raczej miejscami bliżej mu do beznamiętnych urywków kompozycji Frahma z czasów złamanego kciuka (Screws) niż przepychu i gracji choćby Wintermusik (nie wliczając frapującego post-minimalismu w najbardziej wyrazistym "Wall" i rozbudowanego "Four Hands"), to wspomnieć o jego istnieniu warto. Bo zadeklarowany fan znajdzie tu kilka kojących sekwencji, a każdy zorientowany sceptyk wpisze w kajet, że za tym wszystkim kryje się jeszcze coś większego – chęć zebrania funduszy na zrealizowanie projektu instrumentu Klavins M450, na którego pobratymcu Solo zostało zrealizowane oraz Piano Day Berlin Festival w 2017 roku mający być ukoronowaniem całego przedsięwzięcia. –W.Tyczka