Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Ze wszystkimi midswestami jest taki problem, że te piosenki zawsze egzystują w pewien sposób w przeszłości. Trudno mi zdroworozsądkowo przetrawić powrót Americal Football, czy Sunny Day Real Estate, bo ciągle z tyłu głowy rezonuje nostalgia za flanelową koszulą z początku drugiego tysiąclecia. Pobrzmiewający w tekstach nastoletni paraliż analityczny również nie brzmi przekonująco, kiedy płynie on z ust czterdziestolatka. Dlatego też nie jestem w stanie popaść w skrajny hurraoptymizm. Chociaż, tak po prawdzie, powinienem. Zwłaszcza w przypadku doskonale rozpisanej "Aurory", która ewokuje najlepsze momenty Mineral w ogóle: bogate aranżacyjnie, pozbawione punkowych naleciałości przebijających się na studyjnym debiucie, słodko-gorzkie ballady. Z uroczo lamentującym Simpsonem, którego mruczana maniera nie zmieniła się na przestrzeni lat tak diametralnie, jak na przykład delivery Enigka. Efektu "wow" trudno z kolei uświadczyć w przypadku drugiej strony EP-ki. "Your Body Is the World" to generyczne indie, jakich trzecia fala popularności emo przyniosła już naście. Niemniej, kurczę, jest się z czego cieszyć – One Day When We Are Young to wciąż odpowiednio zbilansowana pożywka dla tęskniącego, fanowskiego serca. Prezent godny dwudziestopięciolecia. –W.Tyczka