Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Za tym projektem stoi człowiek-orkiestra o nazwisku Zawiślak, który, jak się chwali w press kicie, wszystko robi sam, włącznie z odbieraniem telefonów. Zważywszy, że na skrzynkę przyszło mi 5 identycznych maili z prośbą o rzucenie uchem człowiek musi być bardzo zapracowany. Ale wcale mnie to nie wkurzyło, bo ta EP-ka przypomniała mi trochę początek ubiegłej dekady jak w modzie były różne sympatyczne bedroom popowe elektroniki i chętnie po nie sięgałem. I to jest coś takiego, tyle że bardzo wszechstronne i ogarnięte – od bjorkowych zaśpiewów i noworomantycznych melodii na dużej przestrzeni, poprzez przekwaszony pop oparty o klubowy bit z gatunku trochę Timberlake, trochę Tundra, po pościelowy dreamgaze. Nawet na ewidentne przymulenia trudno się wkurzać, skoro słucham i nie wiem czy to etno czy emo, czy Michael Bolton, czy mi zaraz Bono wejdzie z "With Or Without You" i nagle szlachetna trąbka ewokująca "Life’s A Bitch" – osobliwe ale fajne. –M.Zagroba