Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Zajrzałem tu raczej z ciekawości, ale nawet jeśli jednym uchem, to poczynania kolończyka wypada jednak od czasu do czasu sprawdzić. Ta płyta ma swoje momenty, mimo że to w gruncie rzeczy taki do przesady bezpieczny showreel nagrany na potrzeby niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Nagrywki są trzeźwe i nie łamią żadnych reguł. I w zasadzie można się było tego spodziewać po &, bo od ciężaru Immer raczej nie będzie w karierze Mayera ucieczki, chyba że zdecyduje się on na jakiś radykalnie odświeżający krok. Ale nie tym razem. Amalgamat nazwisk tworzący tę quasi-solówkę osiąga tyle, że materiał przecieka przez palce. Numery płyną wartkim, ale płytkim strumieniem, a ty idziesz sobie wzdłuż niego w poczuciu zdrowej neutralności. W jaki sposób taka “La Compostela”, miałaby czymkolwiek zaskoczyć, skoro całą energię płyty spożytkował już pierwszy track? Ed McFarlane mógłby się zapałować, a i tak nic nie wskóra. Poza garścią jagód, czyli pulsu w “Blackbird Has Spoken” i refrenu “Mind Games” z udziałem Brytyjczyka, album nie pozostawia w pamięci zbyt wiele śladów i trwa dopóki się go słucha, co nie jest zadaniem ani angażującym, ani nieprzyjemnym. Piątka przybita w biurowcu Kompakt i jedziemy dalej. –K.Pytel