Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Ci Australijczycy udowadniają, że punk jeszcze nie zdechł i być może nie przeżywa drugiej młodości, ale czasem przekazuje coś niegłupiego. Ekipa z Sydney nie dość, że ostro piłuje, to jeszcze z głową – garażowy jazgot błyskotliwe łączy z celną społeczną satyrą, a na dodatek wzmacnia ją nieco apatyczną charyzmą frontmana. Pomyślcie sobie o krytyce testosteronowych patologii zderzoną z cynizmem bohaterów Breta Eastona Ellisa. Przesłuchajcie i podawajcie dalej, bo szkoda by ten projekt przeszedł bez echa. –Ł.Krajnik