Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Najnowsze dzieło Japandroids każe zapytać o powód aż pięcioletniej przerwy kanadyjskiego duetu. Trzecia pozycja w ich dyskografii sprawia bowiem wrażenie odrabianego na kolanie zadania domowego, a nie efektu wielomiesięcznej pracy. Osiem rodzących się w bólach piosenek to w gruncie rzeczy całkiem ładne single, które jednak nie oszałamiają w kontekście całego materiału. Co prawda mają w sobie przebojowość letnich hitów, ale tracą aromat po kilku odsłuchach, zaś unosząca się nad płytą atmosfera stadionowego rocka również podnieca tylko przez chwilę. Skrojone pod gust modnej młodzieży hymny, zbyt często przekraczają cienką granicę oczywistości, żeby można było je wyśpiewywać bez cienia wstydu. –Ł.Krajnik