Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Od początków istnienia Odd Future, Domo Genesis zawsze był Zeppo Marxem tej grupy. Na tle wręcz karykaturalnie przerysowanych osobowości swoich kompanów, jawił się jako postać znacznie bardziej stonowana. Podczas porównań z komiksową krzykliwością dokonań rówieśników, jego twórczość była dość często odbierana jako mało ekscytująca. Jednak teraz, gdy słynny hip-hopowy konglomerat się rozpadł, okazało się, że siła Domo leży w konsekwencji. Ten 25-letni raper to bardziej rzemieślnik niż artysta z prawdziwego zdarzenia. Przez lata nauki poznał wszystkie podstawy swojego fachu i dopracował je do warsztatowej perfekcji. Na Genesis ten profesjonalizm widoczny jest w zgrabnie napisanych numerach opartych na ciepłych, neo-soulowych dźwiękach. Wśród nich, swobodnie dryfujący wokal Domo, w bezpretensjonalny sposób opowiada o swoich marzeniach, zwycięstwach i porażkach.
Oczywiście, że jest to wszystko bardzo przewidywalne, ale ta banalność sprawia, że w utworach, które znalazły się na tym albumie jest coś niesłychanie uroczego. Wszyscy wiemy, że Genesis nie jest w stanie dać światu kolejnego Goblina czy Earla. Natomiast możemy być prawie pewni, że żadna jego płyta nie zawiedzie tak mocno jak Cherry Bomb. Należy chwalić tych, którzy nie boją się artystycznej brawury, jednak trzeba też pamiętać o pracowitych wyrobnikach. Ich metodyczność objawia się w wydawaniu porządnych albumów prezentujących stały, równy poziom. –Ł.Krajnik