Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
No więc zostałeś/aś zaproszony/a na modną, EDMową imprezę. Stroboskopowe światła odpowiednio mocno gryzą w oczy, a uczciwa ilość alkoholu zamienia podłogę w wirujący podest. Niestety rzekoma muzyczna ekstaza, okazuje się być rozczarowująco przewidywalna. Niby jest przebojowo i energetycznie, ale bezbarwność rytmów ulatniających się z głośników momentami przyprawia o mdłości. Brakuje w tym wszystkim jakiegoś pieprzu, który zabiłby irytujący posmak banalności. Szkoda, że wyszło jak wyszło, bo potencjał imponującej listy płac można było wykorzystać w znacznie lepszy sposób. Jesteśmy więc zmuszeni do zadowolenia się kompilacją wałęsających się gdzieś na drugim planie, nieinwazyjnych melodyjek. –Ł.Krajnik