Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nowy krążek Florence + The Machine nie zmienia ich statusu w moich oczach: Brytyjce i spółce nadal zdarza się nagrać dobrą piosenkę, ale w większości ich numery to dosyć przewidywalne odpryski, które zachwycą co najwyżej umiarkowanie obytego słuchacza. I ja mu tego nie odbieram, niech bierze, co jego. Osobiście mam jednak nieco wyższe wymagania i dla mnie How Big, How Blue, How Beautiful nie jest płytą ani wielką, ani potężną, ani piękną, a co najwyżej bezskutecznie silącą się na zasługiwanie na te określenia za pośrednictwem majestatycznego wystylizowania i wszechobecnych wątków religijnych. Więcej tu gitar i szarżujących bębnów niż wcześniej, choć obok szarpiącego gdzieś tam w głębi nerwów Screamadeliki "Mother" najlepiej wypada akurat ascetyczna balladka "Long & Lost". To nie jest jakiś szczególnie zły album, ale jedno jest pewne – z każdego kolejnego wydawnictwa Florence zostaje mi coraz mniej. –W.Chełmecki